środa, 21 grudnia 2005

Wartosciowych ludzi zjadaly tygrysy szablastozebne

Zastanawiam się, czy dzisiejszy świat jest rzeczywiście tak okrutny i trudny do życia, jak twierdzą niektórzy ludzie. Słuchałem sobie ostatnio na rekolekcjach księdza, który mówił tym wszystkim ludziom o okrutnikach, wyzyskiwaczach, którzy szybko działają, szybko reagują, szybko odpowiadają. W ogóle są szybcy - za szybcy dla niektórych. Według niego w dzisiejszym świecie nie ma miejsca dla ludzi, którzy nie potrafią udzielić szybkiej riposty, nie potrafią szybko za reagować, chcą wyważyć i przemyśleć słowa, zanim je wypowiedzą. Nie ma miejsca dla "ludzi wartościowych".
Czy faktycznie tak jest? Czy faktycznie tak nie było? Czy faktycznie tak może nie być?
W czasach pierwotnych nawet najbardziej wartościowy człowiek, jeśli nie potrafił szybko biegać, był w pewnym momencie zjadany przez szablastozębnego tygrysa. Dzisiaj chyba jednak wcale nie musimy reagować wiele szybciej czy wolniej niż kiedyś. Po prostu reagujemy szybko na inne rzeczy, a śmierć tych najwolniejszych w stadzie jest wirtualna - żyją na zasiłku, narzekają na kiepskiego pracodawcę, który bardzo mało płaci, a wiele wymaga, pikietują pod Sejmem, albo siedzą na ławce, próbując wykorzystać swoją fizyczną przewagę (co teraz przewrotnie nie ma już takiego znaczenia, jak w czasach tygrysów szablastozębnych).
Tak więc twierdzenie, że w dzisiejszych czasach nie ma miejsca dla ludzi wartościowych, mija się nieco z prawdą. Albo z prawdą mija się przypięcie kategorii "wartościowych" do danej klasy ludzi.
Może właśnie adaptacja, ewolucja biegnie w tym kierunku, że bardziej liczą się cechy umysłowe. Choć refleks wciąż pozostaje kluczowym elementem niezbędnym do przetrwania.
Zatem warto inwestować w ćwiczenie refleksu. Myślę że zarówno sztuki walki, jak gry komputerowe pomagają w tym. Moja ostatnia obserwacja z treningu - przed nami ćwiczy grupa "młodsza zaawansowana". Dziewięcio-, dwunastoletnie dzieciaki z żółtymi pasami. Sprawni, dynamiczni, energiczni. Dyskutują w szatni zarówno o ostatnim treningu, jak i o najnowszej grze i o tym jak przejść na siedemnasty poziom. Udostępniają sobie pliki na ftp, rozmawiają na gadu. Z drugiej strony ich starsi koledzy (przeciętnie szesnaście do dwudziestu lat). Przychodzą wcześniej na trening, żeby pogadać w szatni, bo "nie nudzą się w domu". Widzieli w tv jakiś program, uczą się do klasówki. Oferta udostępnienia zdjęć w internecie wywołuje lekką konsternację.
Niestety znacznie lepszą przyszłość wróżę dzieciakom. Na pewno przed tygrysem szablastozębnym uciekną szybciej. I w zaoszczędzonym na ucieczce czasie zrobią coś wartościowego. Dla siebie, dla mnie i dla swoich starszych kolegów.

sobota, 10 grudnia 2005

Spokoj neandertalczyka

Dawno nie pisałem. Niestety czas teraz biegnie tak samo jak trzy tysiące lat temu, natomiast w tym samym czasie dzieje się porażająco więcej.
Wystarczy spojrzeć na stronę http://www.worldometers.info. Wrażenie jest porażające. Uświadamiam sobie nagle, że człowiek pierwotny miał znacznie spokojniejsze życie. Zastanawia mnie tylko to, że mimo wszystko cała nasza cywilizacja rozwijała się szybko, człowiek uczył się nowych rzeczy, generował postęp cywilizacyjny. A przecież w ciągu swojego szybkiego i pełnego niebezpieczeństw życia spotykał tylko 150 osób, doznawał liczby wrażeń ograniczonych do szumu lasu, wilgoci strumienia, ucieczki przed przodkiem tygrysa i pewno jeszcze kilku tylko innych. Jeśli już udało przeżyć mu się okres niemowlęcy, przetrwać w jakiś sposób dzieciństwo w dzikim lesie, dożyć dorosłości bez bycia pożartym przez drapieżnika, i tym samym zostawał trzydziestoletnim starcem, którego mądrość i doświadczenie życiowe służyły przykładem i pomagały przetrwać następnym pokoleniom.
Wśród ogromu docierających wrażeń człowiek pierwotny na pewno nie widział satelity biegnącego przez rozgwieżdżone niebo, nie zastanawiał się czy rzeczywiście istnieją fale radiowe, mając dowód w postaci dzwoniącej komórki, nie musiał wybierać między setką kanałów telewizyjnych, miliardem stron internetowych, a spokojnym wieczorem przy winie. No tak - tylko jakie wino wybrać? Francuskie Beaujolais Nouveau, domowy Krzeszowicki odpowiednik tegoż otrzymany dzisiaj od Taty (do wyboru z winogron pleniących się na śliwie lub na balkonie), a może szarpnąć się na jakieś rocznikowe, ekskluzywne? Ponoć ludzie pijają te, koło których boję się przejeżdżać wózkiem w markecie, żeby przypadkiem nie strącić butelki ;-)
Ech - teraz nawet o winie jest trudno napisać, bo żeby nie przekręcić obcojęzycznej nazwy dobrze znanego wina musiałem iść po butelkę i przepisać nazwę z etykiety. A on znał ledwie kilkaset słów, które wystarczały aby porozumieć się z wszystkimi ludźmi, których spotkał na swojej drodze życia. I to porozumieć się tak skutecznie, żeby popchnąć cywilizację do przodu.

Zatem wygląda na to, że mimo tak ograniczonych doznań człowiek pierwotny radził sobie z rozwojem swoim i swojej cywilizacji i dzięki otrzymywanym bodźcom potrafił stymulować postęp. Ale przez tysiące lat nie wydarzyło się tyle, ile wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Czy wynika z tego, że człowiek rzeczywiście adaptuje się do środowiska i potrafi rozwijać szybciej, kiedy otrzymuje więcej bodźców? Może wcale nie jest tak, jak postulował autor artykułu w Men's Health, że nie radzimy sobie z nadmiarem informacji? Przecież kiedyś najwolniejszy w stadzie był rozszarpywany przez rozjuszonego mamuta. Dziś najmniej sprawny umysłowo nie jest w stanie zorganizować sobie dnia i tym przegrywa współzawodnictwo. Dziś wygrywa ten, który potrafi pokierować innymi i zapewnić im efektywną pracę, a tym samym byt ich rodzin - jak dawniej przywódca grupy polującej, przywódca stada, przywódca plemienia.

W ciągu tego wywodu doszedłem do wniosku (mam nadzieję że ewentualny czytelnik przyzna mi racje), że bycie Neandertalczykiem nie różni się wiele od bycia człowiekiem początku trzeciego tysiąclecia po Chrystusie. Tyle że mamy więcej informacji, żyjemy dłużej i czyhają na nas innego typu niebezpieczeństwa.

Jeszcze niedawno - w zasadzie w czasach mojej wczesnej młodości - zdobycie informacji nie było tak łatwe jak teraz. Książki były dostępne tylko z lokalnej biblioteki lub księgarni. Mało kogo było stać na zagraniczny wyjazd po literaturę. W zasadzie wielkim szczęściem było dla mnie to, że mogłem czytać książki angielskie i amerykańskie. U schyłku komunizmu młody człowiek czytający w pociągu piękną książeczke z kolorową okładką i obco brzmiącym tytułem budził spore zdziwienie w pociągu i przyciągał uwagę innych podróżnych. Może kiedyś właśnie wygyrwał Neandertalczyk, który potrafił dogadać się z innym plemieniem w ich języku?

Teraz, aby sięgnąć po informację z dowolnego zakątka świata wystarczy nasz przyjaciel google. Pod warunkiem, że nie wiemy jak tego szukać samodzielnie. Bo jeśli wiemy, to już należymy do tej grupy przewodników stada, którzy potrafią innych uchronić przed mamutem. Ale pewne jest to, że ilość informacji, a szczególnie jej dostępność zwiększyła się w ciągu ostatnich dwudziestu lat dramatycznie, wręcz niewyobrażalnie. I teraz wygra ten, kto będzie umiał się poruszać w gąszczu informacji, jak mój pradziadek Neandertalczyk w gąszczu pierwotnej dżungli (zakładam, że umiał, bo ja piszę te słowa).

Mamuty wyginęły, tygrysy bengalskie można spotkać tylko w klatkach, natomiast natura broni się przed nadmierną dominacją jednego gatunku, jak tylko może. Jak widać stara się ze wszystkich sił. Ostatnio ze zdumieniem wykryliśmy, że Nadia ma prawdopodobnie alergię na polar (polistyren). Najbardziej fantastyczny i wychwalany materiał dwudziestego wieku, wybawca potencjalnego pogromu krzewów bawełnianych, przyszłość aktywnych tkanin okazuje się zagrożeniem dla człowieka. Nagle okazało się, że w naszym otoczeniu więcej dzieci ma alergię na polar, niż mój Neandertalczyk ludzi zobaczył w swoim życiu. Nagle my, promujący aktywne tkaniny, musimy wyrzebać z szafy wszelkie bawełniane ubranka, oddać polarki Pauliny i zmienić sposób myślenia. Kilka tygodni temu śmiałem się ze swojego zdjęcia z rajdu studenckiego, na którym widniałem w grubym wełnianym swetrze. Wtedy w Polsce nikt o polarze nie wiedział, w USA DuPont dostarczał go pewno tylko do ekskluzywnych sklepów. Nosiliśmy w plecakach z aluminiowym stelażem wełniane swetry, bawełniane bluzy i podkoszulki, które nie odprowadzały potu. Patrząc na zdjęcie z perspektywy mnie-studenta zazdrościłem teraźniejszemu sobie tej łatwości życia. Po kilku dniach okazuje się, że to wszystko traci swą prostotę. Musimy przeprosić bawełniane bluzy, wełniane swetry, które nosił zarówno Neandertalczyk (w postaci skóry świeżo zdartej z pierwotnego kozła i wysuszonej na słońcu), jak i młody Artur końca drugiego tysiąclecia (w postaci wełnianego swetra od babci).
Pojawia się obawa, że kiedy człowiek omalże poradził sobie z najważniejszymi chorobami, dzięki czemu śmiertelność porodowa niemowląt wynosi ułamek procenta, sędziwy niegdyś wiek trzydziestolatka wywołuje uśmiech na twarzach jego trzy razy starszych pobratymców, a urodzić dziecko może prawie każda para - nawet ta, która w naturalnych warunkach nie zaszłaby w ciążę, że te wszechpojawiające się alergie są atakiem z drugiej strony. Próbują chyba skorygować populację ludzi, która rozrasta się w zastraszającym tempie. Co widać na liczniku ze strony podanej przeze mnie na wstępie tego rozważania.

Jeśli jestem wyjątkowo sprytnym potomkiem mojego pradziadka, to pewno kiedyś napiszę ciąg dalszy tej historii. I podsumuję, kto wygrał tą batalię o przyszłość ludzkiego gatunku.
Tymczasem dopijam "Śliwa 2005" z krzeszowickiej winorośli i zamykam komputer, który "dymkiem" przypomina mi o potrzebie zasilenia jego baterii w energię.

piątek, 2 grudnia 2005

Carpe noctem

Ech... życie płynie ostatnio chyba za szybko. Myślałem, że będę pisał swojego bloga choćby w samolocie, ale nawet tam ledwie zdążyłem przeczytać i odpisać na kilka maili.
Dzisiejszy świat stał się trochę bardzo zagoniony - kiedyś ludzie mieli czas, żeby porozmawiać, posłuchać baśni i legend śpiewanych przez bardów, dzisiaj słuchają skrótu wiadomości, i to jadąc rano do pracy.
Gdybym miał trochę czasu ;-))) to mógłbym namnożyć takich przykładów, i napisać jakiś ciekawy i dłuższy felieton. Tylko kto by to czytał? Kto miałby czas przeczytać tekst dłuższy niż kilkaset wyrazów. Każdy teraz potrzebuje ekstraktu, podsumowania, takiego bryka, jakie dawniej przekazywało się kolegom, po przeczytaniu lektury. Dzięki temu można było się podzielić czytaniem opasłych tomów "Nad Niemnem" i "Chłopów" i nie chłonąć całego tego słowotoku.

Teraz mamy społeczeństwo informacyjne, i pojawia się zagrożenie, które opiszę i poruszę niedługo, kiedy będę miał chwilę na napisanie małego tekstu.

niedziela, 20 listopada 2005

Forma i treść

Już widzę, że forma mojego bloga i jego treść będzie kreowana w cyklu tygodniowym. W tygodniu praca zajmuje tyle czasu, że usiąść do komputera tylko po to, żeby coś napisać po prostu mi się nie chce. Szczególnie, że treść stworzona w taki sposób byłaby raczej miernej jakości - wystarczająco dużo eksploatuje mózg codzienna praca i potrzeba ciągłej kreatywności, żeby jeszcze zmuszać się do dodatkowego wysiłku.

Weekendy dają trochę czasu do przemyśleń, przeczytania gazety czy literatury, poza tym wtedy także zaczyna brakować tego codziennego wysiłku intelektualnego, więc mogę to trochę nadrobić ;-)

Na szczęście mam teraz równowagę w postaci treningów Taekwondo. Wierzę, że pomoże to utrzymać zarówno formę intelektualną jak fizyczną.
Mam nadzieję, że niewiele będzie takich sytuacji jak dwie obecne - że nie mogę się pojawić na treningu. Wysiłek fizyczny i umysłowy działa tak samo. Ciągły i nawet nie bardzo intensywny pomaga ćwiczyć cały czas. Kiedy się przestaje, wychodzi się z wprawy i nagle przestaje się człowiekowi chcieć.

Tozsamosc Barbie

Ostatnio Paulina chciała wziąść do przedszkola swoją zabawkę. I okazało się, że jest to pewien problem, bo w tej chwili wszystkie dziewczynki mają takie same lalki, kochają identycznego pieska, który sam chodzi i pilnuje rowerku.... Zalew identycznych produktów powoduje, że rozpoczyna się problem z identyfikacją własności. A ta w ludziach jest silna, i wszystko wskazuje na to, że w dobie masowej produkcji i identycznych produktów pojawiających się w każdym zakątku świata będzie jeszcze silniejsza.
Na szczęście dla współczesnych przedszkolaków powoli toruje sobie drogę do upowszechnienia nowy standard RFID. Nowość techniczna, która budzi wiele strachu i kontrowersji - co ciekawe - natury moralnej. Ludzie boją się powszechnego szpiegowania, kontrolowania i nadzoru, realizowanego przez mądre układy scalone, obdarzające każdy słoik drzemu, każdy telewizor i każdą lalkę indywidualnością. A przecież dwie lalki z wbudowanym chipem RFID już nie będą identyczna - przedszkolanka może rozstrzygnąć każdy dziecięcy konflikt, po prostu zbliżając dwie "Barbisie" do czytnika. Przy odpowiednich uprawnieniach pozna nawet ich wiek ;-)

Rozważając aspekty szpiegowania i kontroli, przypomniałem sobie wiadomość sprzed kilku dni. Niewielu ludzi zdawało sobie sprawę, niewielu więcej teraz zdaje, jak bardzo kontrolowani jesteśmy w Internecie. Że jeden kraj ma pełną władzę nad tym najpotężniejszym obecnie medium wymiany i przechowywania informacji. Niewiele osób zarejestrowało fakt, że Amerykanie zabezpieczyli sobie dalej pełną władzę nad Siecią. Że niedawno udowodnili, że tą władzę mogą wykorzystać. Libia na kilka dni zniknęła z mapy Internetu, bo jedyne główne sewery kontrolujące ruch w sieci, które znajdują się w USA (ICANN) zablokowały dostęp do jej stron internetowych - blokując domenę .ly.
Fakt ten może wydawać się nieznaczący i błahy w cieniu wielu innych wydarzeń, ale dla mnie brzmi przerażająco. Informacja skrzętnie tworzona przez miliony ludzi i publikowana w internecie, może w ciągu sekund zniknąć... Ale to już temat na nowy artykuł, bo miało być o lalkach z RFID.

niedziela, 13 listopada 2005

Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności

Mt 25, 14-30
Dzisiaj w Ewangelii była przypowieść o talentach. Piękna przypowieść, która każe wykorzystywać nasze zdolności i mówi o karze za ich marnowanie. Przypowieść skupia się na sposobie wykorzystania tychże talentów. Natomiast ciekawe jest to, że nie ma tu mowy o ich odkrywaniu. Tak naprawdę talenty otrzymujemy jak zapakowany wór tajemniczych różności. Dopóki nie wyciągniemy z niego wszystkiego i nie sprawdzimy, nie możemy być pewni, że udało nam się wszystkie otrzymane talenty wykorzystać. Zresztą do końca życia nie możemy być pewni, że sięgneliśmy dna.
Wór ten zawiera bardzo wiele rzeczy, a talenty są wśród nich ukryte. Jak jajka-niespodzianki - mogą zawierać wspaniałą zabawkę, mogą też zawierać puzzle.

Dlatego właśnie warto próbować wielu rzeczy. Bóg dał nam nasze talenty w jajkach-niespodziankach, więc żal byłoby nie otworzyć wszystkich. Szczególnie, że nawet kiedy znajdziemy puzzle, to i tak mamy trochę pysznej czekolady.

Drugim aspektem jest tu czas. Mamy sporo czasu na próbowanie naszych talentów. Niektóre jak dobre wino albo trudne zabawki - otwarte zbyt wcześnie nie smakują i poniekąd zniechęcają. Ale o ile otwarte wino trzeba wypić, to na szczęście zabawkę zawsze można odłożyć do szuflady i złożyć po kilku latach. Przyniesie wiele frajdy.

Panta rhei...

... nawet za szybko. Dzisiaj znowu nie pojechalismy nigdzie, znajomi tylko przysłali SMSowe pozdrowienia z Rusinowej Polany, więc zrobiło mi się troche smutno, że nam się nie udało wyrwać. Niestety kiedy trzeba zgrać całą czwórkę, coraz częściej pojawiają się jakieś problemy i konflikty. Dziewczyny kaszlą po nocach, katary mają po pachy, więc lekką głupotą byłoby wyciągnąć towarzystwo na jesienny spacer.

Z tej okazji zastanawiam się jak ogranizować takie wspólne życie, żeby jednak jak najczęściej korzystać z wszystkiego i cieszyć się każdą chwilą. Chyba niezbędny jest powrót do spontaniczności i realizacji pomysłów, kiedy tylko się pojawią. Wlaśnie trochę tego nam ostatnio brakowało - moje ulubione hasło "Carpe noctem" jakby się zapomniało lekko i zatarło w świadomości. Na szczęście myślę, że uświadomienie sobie problemu jest najważniejszym krokiem do jego rozwiązania.

sobota, 12 listopada 2005

Rozterki postepu

Wlasnie stanalem przed przezabawnym problemem - nie mam w domu dyskietki 1.44MB.
Przez lata cale nie wyciagalem stacji do notebooka z szuflady. Nie byla potrzebna, bo mamy pendrive'y, bootujace CD, nagrywarki plyt, no i oczywiscie Siec. Nosnik, ktory ma mniej pamieci, niz najtanszy telefon komorkowy w tych czasach stal sie bardzo przestarzaly. W skladanym wlasnie komputerze nawet postanowilem nie montowac stacji dyskow, bo uznalem to za niepotrzebne :-)

Niestety - jak to zwykle - zycie bardzo szybko koryguje przejawy zbytniego zadufania. Komputer nie wystartowal. Zglasza blad dysku twardego. Na szczescie jest niezawodny dr. Google, ktory sluzy rada zarowno przy problemie z komputerem, floksja jak biegunka. Tym razem pomogl za trzecim linkiem - bios w plycie, zalozonej wlasnie na miejsce spalonej, nie obsluguje duzych dyskow. Jedyna rada, to podniesienie wersji biosu. Wg producenta wystarczy tylko nagrac dyskietke bootujaca, wgrac odpowiednie pliki, wsadzic do napedu, modlic sie zeby zasilanie nie siadlo i czekac cierpliwie. Niestety, jak latwo sie domyslic z przydlugiego wywodu na poczatku mojej dzisiejszej opowiesci, padlem przy pierwszym kroku tej banalnej operacji. Przegrzebalem szuflady, przerzucilem stosy archaicznych plytek CD i DVD z backupami z roku 2000 i nastepnych, znalazlem nawet jakies wyblakle plyty podwojnej predkosci nagrywania z data 1997, sukcesem zakonczylo sie poszukiwanie stacji do notebooka, natomiast dyskietki ni hu-hu. Ania tylko zasmiala sie znad klawiatury, kiedy powiedzialem, ze chyba bede musial kupic dyskietke.

OK, bedzie dyskietka, zainwestuje, zeby tylko komputer znowu ruszyl, bo to i tak taniej wyjdzie niz kupowac nowa plyte. Przy tej okazji przypomnialy mi sie piekne czasy, kiedy z drzeniem rak wkladalismy plyte do nagrywarki, pilnujac sie nawzajem, zeby jakiegos bledu nie popelnic, bo plyta kosztowala wtedy 80PLN w hurcie, przy zamowieniu 10000 szt. Rzeczy do nagrania mielismy juz dawno przygotowane, wkladalismy plyte do nagrywarki i potem trzeba bylo cierpliwie czekac - po godzinie plyta byla juz wypalona i mozna bylo testowac, czy nie wtopilismy grubej kasy w nagranie bezuzytecznego "antyradaru". Moze nawet wlasnie stad wziela sie zabawna wiara niektorych w to, ze powieszona na lusterku plyta CD w magiczny sposob neutralizuje i oglupia policyjne antyradary? W koncu takie zepsute plyty trzeba bylo jakos sprzedac, bo to duza strata. Moze wlasnie ktos wpadl na taki pomysl?

Przyszlosc komputerow

Przeczytalem sobie dzisiaj bloga Jonathana Schwartza z Sun'a. Jonathan opowiada o swoich pieciu komputerach, ktore wykorzystuje w roznych celach. Oczywiscie zaczalem sie zastanawiac nad przyszloscia sprzetu i moimi marzeniami/oczekiwaniami w tym zakresie. Takze nad oczekiwaniami uzytkownikow i przydatnoscia tego sprzetu.

Nie chcialbym miec tylu sprzetow - i tak juz zaczynam sie gubic, kiedy mam notebooka, "Home Media Center" w salonie, palmtopa i komorke. No i oczywiscie nie dosc ze to wszystko trzeba synchronizowac, to jeszcze zwykle brakuje mi programow lub danych z ktorych chcialbym skorzystac, bo sa wlasnie na innym urzadzeniu.

Moja wizja przyszlosci to jedno malutkie urzadzonko o duzej mocy, ktore bedzie zawsze ze mna i zwykle bedzie mi sluzylo jako telefon (komorkowy, internetowy i stacjonarny). Bedzie tez palmtopem, bo bez tego urzedzenia ciezko byloby mi teraz funkcjonowac. Kiedy zechce, to podlacze to do zewnetrznej klawiatury (moze BT Virtual Keyboard, zeby nie miec problemu z powierzchnia?) i monitorka (pewno w troche dalszej przyszlosci tez wirtualnego, wyswietlajacego trojwymiarowy obraz w powietrzu).

I tak moj Tungsten T3, ktorego nosze w kieszeni prawie zawsze, w tej chwili przekracza moca komputer, ktory pare lat temu byl moim niedoscignionym marzeniem, a ktorego nie udalo mi sie dorobic. A minelo zaledwie 10 lat, od kiedy rozpoczal sie taki postep. Mojemu T3 brakuje tylko kilku elementow - WiFi, telefonu, wbudowanego GPSa i OLEDowego ekranu. Ale pewno w przyszlym roku juz takie urzadzenia beda standardem.

Narzekam tu sobie, ale raczej zartobliwie ;-)
Ostatnio sciagnalem sobie demo RPG Edge na Palma i gralem w lozku. Poprzednia gra, w ktora gralem, to chyba Heroes of Might and Magic I na 486 z monitorem 14" jakies 10 lat temu. Bylo o czym myslec :-)

Zatem, wracajac do mojego tematu, obserwuje teraz rozmaite trendy, ktore nie zawsze daza ku wygodzie przecietnych uzytkownikow, ale staraja sie kreowac popyt na nowosci i napedzac sprzedaz nowszych technologicznie urzadzen. Ale jak zwykle natura wszystko weryfikuje i ludzie sami odrzuca rzeczy nieuzyteczne.

piątek, 11 listopada 2005

Rozwazania o sukcesie

Dzisiaj taki fajny dzien - rocznica odzyskania niepodleglosci przez Polske.
Taki dzien sprzyja rozmyslaniom o sukcesach i o tym jak toczy sie kolo fortuny.
W Trojce z rana poruszyli ten temat - temat naszych sukcesow. Dobrze ze tak sie dzieje, bo truizmem jest stwierdzenie, ze Polacy slyna z pesymizmu i narzekania. Mam nadzieje, ze pomoze nam to dogonic inne narody takze w tej dziedzinie i nie bedzie trzeba wreszcie ukrywac sie ze swoimi sukcesami i radosciami.

Na przyklad Nadia smieje sie w tej chwili w nieboglosy i skacze w foteliku z jakiejs nieuzasadnionej radosci - chyba radosci zycia. A przeciez oboje rodzice siedza przy komputerkach, robia sobie swoje rzeczy i wcale sie dzieckiem nie zajmuja. Paulina tak samo wsiakla przed telewizorem przy Pacie, wiec Nadulka siedzi troche samotna. Tym bardziej ze jeszcze chodzic nie umie, wiec nawet miejsca zmienic nie moze.

Nie znam za wielu narodow, wiec moge wypowiadac sie tylko o tych kilku, ktore znam, ale taka polska specyfika jest to, ze ludzie nie umieja sie cieszyc z tych wszystkich drobnych rzeczy, ktore skladaja sie na zycie, bo zawsze oczekuja ze cieszyc mozna sie tylko z wielkich rzeczy - np. wygranej w Totka (ale tylko kiedy jest kumulacja, bo jakies drobne 2 miliony to byle co przy tym, kiedy ktos inny wygra 12).

Zdjecia w blogu i html


Sprobuje napisac kawalek blogu w html-u. Ciekawe czy bedzie to sensownie wygladac i czy blogger sobie radzi z takim TheBatowym htmlem.


To nasze zdjecie z fantastycznej nadmorskiej wyprawy. Mysle ze jeszcze nie raz pojedziemy nad nasze polskie Baltyckie morze z dziewczynami - szczegolnie we wrzesniu.


Blogowanie

Pisanie bloga jest calkiem latwe. Tak naprawde teraz wystarczy tylko
wybrac odpowiednie narzedzie. Niestety to chyba jest najwiekszy problem
- obecnie pojawilo sie tak wiele nowych technologii, ktore ulatwiaja
zycie czlowiekowi, ze komputer faktycznie stal sie tylko i wylacznie
narzedziem do pracy i zabawy.

Tak sobie przypominam czasy, kiedy przed kilku laty nie tylko obsluga
komputera, ale dowolnego programu byla technologia tylko dla
nielicznych. Dzisiaj moj tata pisze do mnie na gg, mama dzwoni na skype.
Ciesze sie, ze udalo mi sie zyc w tak ciekawych czasach. Jeszcze
kilkadziesiat lat temu zmiany nie zachodzily tak szybko i czas plynal
jakby wolniej.

Ciekawe co bedzie udzialem naszych malych Dziewczyn. Chyba zupelnie sie
nie spodziewaja tego, co je czeka.

Taekwondo

Wreszcie spelnilem jedno ze swoich mlodzienczych marzen - zapisalismy sie na Taekwondo. Nie przypuszczalem kiedys, ze bede jednak cwiczyl jakas sztuke walki, do tego ze bede to robil z moja ukochana Dziewczyna! Teraz kopiemy, uderzamy piesciami, a co najwazniejsze cwiczymy rozciaganie i sprawnosc. Po kilku treningach czuje sie znowu lepiej.
Ciekawe - jestem bardzo mile zaskoczony swoja kondycja. Pierwszy trening to byla obawa - czy uda sie wytrwac i nie padne w polowie dyszac ze zmeczenia? Troche byloby wstyd przed tymi wszystkimi mlodymi ludzmi ;-)
Ale jednak te codzienne nawet niezbyt intensywne spacery z husky'm pozwalaja nie utracic kondycji.

Ostatnio na treningu bylo dosyc smiesznie. Do szpagatu brakuje mi mniej wiecej tyle ile ma wrostu Nadia. Na moja wzmianke o tym ze kiedys cwiczylem joge, trener powiedzial, ze powinienem szybko znowu sie rozciagnac. Chyba ze bylo to 15 lat temu. Nie chcialem mu mowic, ze bylo chyba z 18 ;-) Moglby mi zabronic na treningi przychodzic.

Historia Internetu

Zabawne jest to, ze intensywnie korzystam z internetu dluzej, niz wielu jego uzytkownikow zyje na swiecie, a dopiero teraz poczulem potrzebe aktywniejszego uczestnictwa w tej inernetowej spolecznosci :-)

Pierwsze maile wymienialem moze w 1991 czy 1992, pamietam Mosaic 1.0 - faktyczny przelom w sieci! Obrazki, linki, cos, czego nie bylo do tamtej pory, pliki sciagalo sie za pomoca archiego, a szczytem rozpusty bylo korzystanie z lynx'a.

Pamietam, ze szukajac driverow do mojej karty graficznej Diamonda, wpisalem w altaviste jedyne slowo "diamond" i pojawilo sie siedem linkow - w tym dwa do kopalni diamentow, a dwa do szukanej przeze mnie strony.

Poczatek

Jak sie to zaczelo? Chcialem cos napisac, ale nie wiedzialem ani co, ani gdzie, ani nawet jak. Szczegolnie ze bardzo trudno sie skupic, kiedy w lozku harcuja trzy laski ;-)

Kiedys pisalem papierowy dziennik, ktory przechowywal moje mysli. Teraz wszystko staje sie znacznie latwiejsze.

Tyle tytulem wstepu i testu blogowania.