wtorek, 24 sierpnia 2010

Granie i koncertowanie

Ostatnio poszedłem na koncert. Wydarzenie niezwykłe, bo na dużym koncercie nie byłem chyba z dziesięć lat. Kiedyś często chodziliśmy z przyjaciółmi na koncerty mniejsze i większe. Na większe nie było nas za bardzo stać, więc było ich tylko kilka w moim życiu. Ale Juwenaliów żadnych nie opuściłem. Potem zaczęła się rodzina i zaniedbałem tą sferę przyjemności. Szkoda, ale jak widać, można to nadrobić. Kupiłem bilet na dwa dni Coke Live Music Festival i zaczęło się. Do uczestnictwa przygotowałem się wcześniej, posłuchałem bardziej uważnie wykonawców, którzy mieli się pojawić. Nie było tak, że ich zupełnie nie nie znałem, bo często pojawiają się w Trójce i Radiu Kraków, ale zwykle muzyka ta leciała gdzieś w tle. Zatem musiałem posłuchać z większą uwagą, żeby wiedzieć kto wystąpi i co zagra. Po dwóch dniach wiedziałem już że najbardziej czekam na 30 Seconds to Mars i na Muse. Także Chemical Brothers nęcili, ale bardziej jako muzyczno-wizualne widowisko. Nie zawiodłem się. Wszystkie zespoły pokazały to, czego oczekiwałem. Przy okazji przypomniałem sobie, jak to jest z słuchaniem i oglądaniem zespołów. Na koncert idzie się oglądać i poczuć atmosferę, a posłuchać dobrej muzyki trzeba w odpowiednich domowych warunkach. Na koncercie muzycy mogą fałszować (trochę!!!), czasem nie trafić w tonację, poeksperymentować z dźwiękiem, wykonać jakąś wariację na temat utworu. Liczy się to, że grają rzeczywiście na żywo, a nie z playbacku. Tutaj największe wrażenie uczynili na mnie Chemical Brothers. Stali sobie za swoimi potężnymi komputerowymi konsolami, z lekka podrygując i nie utrzymując praktycznie kontaktu z publicznością. Byli w swoim muzycznym świecie, bawiąc się dźwiękiem i światłem. W przypadku muzyki elektronicznej nie jest łatwo wyłapać wpadki. Ale kiedy się dobrze skupić, to można złapać nierówno nałożone patterny, drobne spóźnienia w wejściach kolejnych rytmów. Zatem grali na żywo i to było najważniejsze. Czułem że są tam z nami, choć nie mówili nic.

Natomiast moje nowe odkrycie, 30 Seconds to Mars doskonale utrzymuje kontakt z publicznością. Całkowite przeciwieństwo poprzedniego zespołu. Wokalista chyba także był szczerze zachwycony krakowską publicznością. Czuło się relację, muzyczny związek. Dialog, który był nie tylko muzyką. Muzyki można słuchać w domu, ale zobaczyć na żywo, jak człowiek potrafi zaangażować się w przekazanie innym swoich muzycznych uczuć, tego można doświadczyć tylko na koncercie. Dlatego właśnie 30 Seconds to Mars ujęli mnie i już szukam ich płyt do mojej płytoteki. Chyba staną niedaleko Camela.

Najmilszym zaskoczeniem był dla mnie zespół, którego nie znałem. Nie przyłożyłem się do przesłuchania ich utworów, bo brakło czasu. A Panic! At the Disco odwalili kawał dobrej roboty. Mimo że czuło się że mają kompleks supportu przed Muse. Nie musieli. Nie mogłem się oderwać od koncertu, bo technicznie byli chyba najlepsi. To będzie mój drugi zespół, którego płyta pojawi się w mojej płytotece.

O Muse nie będę mówił, wiele jest komentarzy w Internecie.

A samo Coke, jako festiwal? Organizacja i atmosfera świetna, prawie do końca. Sprytne ograniczenie spożycia piwa poprzez zamknięte ogródki, promocja PayPass, która zmniejszała kolejki, pojawienie się organizatora z podziękowaniami dla publiczności przed samym koncertem Muse, sztuczne ognie na koniec. Wszystko było zorganizowane na najwyższym poziomie. Jedyne, co przerosło organizatorów, to organizacja wyjścia. Ludzie schodzili się na koncert przez osiem godzin, a chcieli wyjść w pół. Dlatego przy ciasnych bramkach kłębił się nieziemski tłum. Gdyby wybuchła panika, to metalowe bramki byłyby bardzo niebezpieczne. Na przewróconych bramkach ludzie mogli połamać nogi. Ale na szczęście wyjście obyło się bez niebezpiecznych przygód. Chyba że ktoś został zmuszony do zostawienia w depozycie aparatu lub innych rzeczy. Musiał poczekać w tysiącosobowej kolejce.

Co lepsze, udała nam się pogoda, noce były ciepłe jak na połowę sierpnia. A co najważniejsze, było bezdeszczowo. Chyba ktoś zaplanował pogodę, wiedząc, że pójdę na festiwal w tym roku ;-)

Zatem bardzo się cieszę, że wybrałem się w końcu na koncert. Wydaje się że to drogo za taką imprezę, ale gdybym chciał na żywo posłuchać tych zespołów osobno, kosztowało by to znacznie więcej. Więc wrażeń zostanie na kilka miesięcy, może nawet lat. Zatem jeśli ktoś się zastanawia, czy warto, odpowiem: Tak!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Miło mi powitać nowego fana 30 Seconds To Mars. Na Coke przyjechałam specjalnie dla nich. Warto było! Nie dość że grają świetną muzę to potrafią dać czadu na żywo i to się ceni. Cieszę się że zapowiedzieli kolejny koncert, chodzą słuchy że tym razem w Warszawie, dla mnie lepiej bo będę miała jakieś 200km mniej na to jak mniemam spektakularne wydarzenie. Pozytywnie pozdrawiam.