niedziela, 20 lutego 2011

Groupom Mości Panowie!

O ile ostatnio wieszałem przysłowiowe psy na Grouponie, bo wciąż uważam że w większości przypadków nie pomaga on konsumentom, a służy wyciąganiu pieniędzy z potfeli, to dla młodych, nowych firm jest to fantastyczny sposób promocji. Wręcz genialny w swojej prostocie i skuteczności. Reklamy telewizyjne się przejadły. Nikt już nie wierzy pani Zosi, która poleca pani Kasi kolejny lek na bóle miesięczne. Proszki już chyba przestali reklamować, bo prawie każdy bierze to, co najtańsze. Ludzie przekonali się że tania Bryza pierze z taką samą siłą wodospadu, jak drogi Perwoll, czy jakoś tak. A, w ogóle pranie i mycie to temat na kolejny artykuł. Ale właśnie, reklamy się przejadły, nawet w Internecie już nikt nie klika na banery, a te wyskakujące już gasimy zamykając oczy i jak najszybciej znajdując krzyżyk. Za dużo dóbr, za duży wybór dla przeciętnego konsumenta. Zresztą pisałem już chyba o tym parę lat temu, przy okazji Neandertalczyka.

Natomiast Groupon trafia fantastycznie z nowym rodzajem reklamy. Bazuje na podstawowych ludzkich grzechach głównych, na chciwości, zazdrości i łakomstwie. Bo jakże nie skorzystać z fantastycznej oferty zaoszczędzenia. Jak nie pokazać znajomym, że mnie się udało zdążyć przed czasem i wykupić tanią ofertę? Jak nie zjeść w dobrej restauracji? I rzucamy się na te oferty, patrząc z niecierpliwością na tykający zegar, bo zostało tylko x godzin do końca. A 688 osób już kupiło, zostało tylko 12 w tak niskiej cenie! Emocje, jak na licytacji, na dawnym targu. Wracamy do źródeł handlowania, do kupowania z wywalczoną kompromisowo zniżką. Chyba zmęczyliśmy się tym, że w supermarkecie żadna z piętnastu kasjerek nie da nam zniżki na koszu zakupów za 400 złotych. Że w sklepie komputerowym sprzedawcy nie są upoważnieni do dawania rabatów. A targowanie jest ludzką naturą. Potrzebujemy tego, żeby być zadowolonym z zakupu. Poczucia że nie zostaliśmy zmuszeni do kupienia po cenie narzuconej przez sprzedawcę, ale że w jakiś sposób wywalczyliśmy coś dla siebie. Bo przecież w czasach handlu wymiennego ceny ustalane były na tej zasadzie. Równowaga między podażą i popytem była ustalana na poziomie pojedynczej transakcji. Pół niedźwiedzia mogło kosztować woreczek soli, albo pięć korców zboża. Zależało to od pogody, siły woli handlujących, pory roku i wielu innych czynników. Dzisiaj chleb kosztuje 3.30, bo tak zostało to skalkulowane na podstawie ceny benzyny, zboża, paru jeszcze innych czynników i marży marketu. Nie ma targowania, nie ma poczucia satysfakcji z kupienia bochenka chleba. Dlatego Groupon nieco celuje w te podstawowe ludzkie uczucia, pozwalając "zdobyć" produkty czy usługi ze zniżką.

Przez chwilę przebiegła mi myśl, że może Allegro działa na podobnej zasadzie, ale nie. Tu jest odwrotnie, bo targujemy się w górę, jak na zwykłym targu niewolników w starożytności. Nie ma interakcji 1:1, walczymy z innymi licytującymi "kto da więcej". Zatem satysfakcja też nie ta, bo zostaje zawsze niesmak, że mogłem zapłacić mniej, ale mnie wciąż przebijali, więc musiałem wysupłać z portfela więcej niż spodziewałem się zapłacić na początku.

Pojawiały się już pomysły licytacji odwrotnej, ale to też nie jest to. To nie działa w taki sposób. Wciąż mamy element licytacji, a nie targowania. A ludzie potrzebują teraz znowu potargować się, uszczknąć coś z ceny i pochwalić się żonie, że udało się "zdobyć" coś w atrakcyjnej cenie. Sam nie raz przypominam sobie moje kupowanie samochodu, kiedy udało mi się rzeczywiście dużo opuścić z ceny wyjściowej i kupić auto bardzo atrakcyjnie. Sprzedawcy zależało na sprzedaniu, mnie zależało na kupieniu, więc doszliśmy do kompromisu, który na długo pozostawił zadowolenie. Minęło parę lat, a ja do dzisiaj myślę że auto warte było swojej ceny.

No dobra, ale znowu rozpisałem się nie na temat. Dzisiaj miała być pochwała Groupona. Miałem napisać, że nie jest taki zły, jak go malowałem wcześniej. Bo tak jest - pomysł sam w sobie jest bardzo dobry, bo pozwala wypromować się nowym firmom stosunkowo niewielkim kosztem. Dystrybucja 10 000 ulotek kosztowała nas całkiem sporo. A efekt mizerny, jeśli nie zerowy. Podobne odczucia mają znajomi, którzy masowo zaśmiecają osiedla ulotkami pizzerii, salonów kosmetycznych i innych działalności. Ja wziąłem do domu może jedną ulotkę z setek, które od paru lat znajdowałem codziennie w swojej skrzynce pocztowej. I nie była to ulotka nieznanej mi bliżej firmy, tylko chyba cennik ulubionej pizzerii. A skorzytanie z atrakcyjnego rabatu, polecenia znajomych i elementu okazji powoduje bardzo szybkie wciągnięcie na rynek nowego gracza. Bo ludzie, którzy kupili ze zniżką po pierwsze są bardziej zadowoleni z zakupu, po drugie już znają firmę, a po trzecie czują się zobowiązani. Bo dostali coś za 30% ceny, więc mają poczucie, że ktoś im coś dał od siebie. Więc jest większa szansa, że będą chcieli się odwzajemnić, kupując towar czy usługę po raz drugi. A z pewnością pięć zabiegów odchudzania to za mało, żeby poczuć efekt na stałe, więc będziemy kontynuować w znanym już miejscu. No właśnie, bo pojawia się jeszcze element strachu przed nieznanym. Mało kto lubi iść w nowe, nieznane miejsce. Nie wiadomo jak się zachować, nie wiadomo gdzie szatnia i kasa. Brrrr... Wolimy miejsca znane i lubiane. A obecna firma nie jest już nieznana, bo oswoiła nas zawrotnym rabatem. Więc wrócimy na kolejny zabieg dermabrazji lipostrukturalnej do "naszego" salonu. A tymczasem Grouponowa jednorazowa promocja wypromowała nowy biznes. Genialne.

Jeszcze tylko zostaje pytanie, które wymaga kolejnego już artykułu. Po co nam tyle nowych firm? Czemu powstają kolejne firmy ogrodnicze, oferujące założenie ogrodu po coraz niższych cenach? A dwa lata później już ich nie ma?

Brak komentarzy: