sobota, 2 grudnia 2006

Okradający i okradani

Ostatnio miałem sporo okazji do przemyśleń na temat ograniczeń wynikających z nas. Zatem dla oderwania zupełnie inny temat.

Po wypuszczeniu na rynek Microsoftowego Zune ponownie rozgorzała dyskusja na temat piractwa muzycznego, łamania praw twórców, okradania przez słuchaczy wytwórni muzycznych i inne frazesy, które mają na celu wyciągnąć z naszych kieszeni jeszcze więcej pieniędzy. Microsoft ponoć płaci wytwórniom tantiemy od każdego sprzedanego Zune. Na szczęście produkt jest ponoć niekonkurencyjny i do tego wszyscy boją się, że MS zrobi w następnych wersjach to, co z PlaysForSure - nagle okaże się, że obecny system zabezpieczeń nie jest już wspierany i użytkownicy pozostaną z bezużyteczną skrzynką, którą będą mogli odłożyć na półkę obok Atari i ZX Spectrum i kupić sobie nowy odtwarzacz.
Wytwórnie natychmiast zwietrzyły biznes i chcą opodatkować iPody. Ciekawe czy Apple się ugnie. Myślę, że to będzie już ostatnim ustankcjonowaniem legalności dzielenia się muzyką i jej darmowego pobierania z Internetu. Przecież płacimy wytwórniom licencje za muzykę kupując czyste płyty, nagrywarki CD i DVD, teraz jeszcze odtwarzacze MP3. Zatem kupujemy muzykę, którą ewentualnie będziemy potem ściągać i nagrywać. Ja sam kupiłem kilka nagrywarek, nagrałem już dużo płyt z backupami i naszymi zdjęciami. Myślę, że do kieszeni wytwórni spłynęło z mojego portfela bardzo dużo pieniędzy. Kupiłem muzykę, której jeszcze nie otrzymałem. Ot, taki pre-paid. Zatem kupowanie teraz płyt CD, które stoją na szafce, kurzą się, bo używam ich tylko raz - aby zrzucić na MP3 i mieć możliwość wgrywania do mojego ślicznego Sony - mija się z celem. Jeszcze raz zapłacę wytwórniom, choć do tej pory awansem już im tyle zapłaciłem. Ciekawe kiedy ktoś zwróci uwagę na ten ciekawy przypadek. Chyba w żadnym sklepie nie każą nam płacić dwa razy za produkt. Kiedy wykładam pieniądze, staję się przecież jego właścicielem. Zatem w erze odtwarzaczy MP3 i wliczaniu licencji w nośniki i nagrywarki pobieranie pieniędzy za płyty CD czy za ściągane z sieci utwory jest grabieżą podobną do tej, jaką stosowali zbójcy w średniowieczu, kiedy napadali na kupców, którzy wyjeżdżali z miasta z zakupami. Na pewno były to zorganizowane szajki, bo "odzyskany" towar trzeba było ponownie sprzedać, żeby mieć zysk. Teraz jest im łatwiej, bo wszyscy potulnie godzą się płacić za towar awansem.

Inną sprawą są organizacje typu RIAA, które wspierają wytwórnie w wyłapywaniu ludzi słuchających muzyki, każąc płacić za towar po raz trzeci - i to wielokrotność jego wartości. Ostatnio w Australii sąd zaczął zastanawiać się, czy koszty (bodaj $770) za utwór, podawane przez wytwórnie w sprawach o piractwo, nie są nieco zawyżone, jeśli te same wytwórnie sprzedają utwory w oficjalnych sklepach po 99 centów (w cenie jest już marża sklepu!). Sytuacja jest tu jeszcze bardziej paranoidalna niż w przypadku piractwa oprogramowania. Tam przynajmniej producenci naiwnie kalkulują sobie, że każdy, kto posiada nielegalną kopię programu, kupiłby go, gdyby musiał. Ja sądzę, że jest to z ich strony albo wielka naiwność, albo przebiegłość w przekonywaniu naiwnych sędziów i policjantów. Myślę, że gdyby nie było piractwa, gdyby nie dało się skopiować programu, udostępnić, czy sprzedać kodu aktywacyjnego, rynek oprogramowania rozwijałby się zupełnie inaczej. Ceny za programy byłyby o wiele niższe, bo działałaby konkurencja. Rynek wolnego oprogramowania święciłby triumfy, a potęgi typu MS czy Adobe byłyby niszowymi producentami programów dla firm, bo nikt by ich nie znał. Zresztą jestem przekonany, że te firmy same wypuszczają pirackie klucze, bo dzięki temu przyzwyczajają ludzi do korzystania z ich oprogramowania, wciągając tym samym produkty na oficjalny rynek.
Zauważyłem z drugiej strony, że Adobe zmienia chyba politykę sprzedaży swoich produktów. Zauważyli zdaje się to, że więcej można sprzedać po niskich cenach. A w przypadku oprogramowania, gdzie koszt wytworzenia licencji jest jednorazowy, działa to świetnie. Początkowa inwestycja jest jednorazowa, a potem już tylko zbieramy profity. Oczywiście można zadowolić się jednym klientem, który pokryje nam pełny koszt wytworzenia produktu. Ale po co? Taki klient łatwo odejdzie do konkurencji przy następnym zakupie. A jeśli będziemy mieli sto tysięcy małych klientów, to nawet dwudziestoprocentowa retencja pozwoli pokryć koszt produktu. Oprogramowanie to nie ser, gdzie na każdy kilogram musimy mieć dwa litry mleka i jeszcze panią czy maszynę do jego ubijania.
Zatem Adobe! Jeśli tylko nie wystarczy mi darmowy IfranView i Picasa, to zrobię u Was zakupy Photoshop Elements. Żeby tylko polska cena nie była wyższa niż amerykańska czy australijska. Przecież dla nas wydatek $150 jest relatywnie większy niż wydatek $120 dla Amerykanina.

A wracając do piratów, aby zakończyć zabawnym akcentem. Ponoć Sony opracowało technologię bezprzewodowego przesyłania sygnałów przez ciało człowieka. Za pomocą opaski można wysyłać muzykę z odtwarzacza do bezprzewodowych słuchawek. Sygnał przesyłany jest za pomocą mikroprądów rzędu właśnie mikroamperów. Można wykorzystać tą technologię do zwalczania piratów. Wystarczy nagrać i wpuścić do pirackich sieci utwór, który będzie porażał prądem i zabijał niepokornych, którzy nie chcą płacić drugi raz za to, co już kupili. Po kilku spektakularnie nagłośnionych śmierciach wszyscy popędzą do sklepów, żeby kupić bezużyteczne płyty CD i ozdobić nimi półki. A i tak okaże się, że kupili płytę z EMI Music, która nie udostępnia podstawowego prawa do jednorazowego skopiowania własnego nośnika - ani na drugą płytę, ani do MP3.

Brak komentarzy: