sobota, 21 października 2006

Szok kulturowy

Ozi uświadomili mi jedną rzecz. Znajomi, którzy przeprowadzili się do innego kraju, ostrzegają że człowiek przez długi czas przeżywa jeszcze szok kulturowy. Czuje jakby nie pasował do tego świata, jakby nie mógł wpasować się w środowisko. Pewno tak jest. To oczywiste, że tak jest - każdy ma jakieś swoje nawyki, przyzwyczajenia, poczucie wpasowania w otaczający świat. Jak puzzle. Pasują tylko w jedno miejsce. Może bardziej jak klocki lego - w niektóre miejsca nie pasują, albo po złożeniu wyglądają dziwnie. Tak więc nasi przyjaciele Ozi uświadomili mi jedną rzecz - w tym kraju codziennie przeżywam szok kulturowy. Kiedy ludzie patrzą na mnie dziwnie, gdy nie przechodzę przez trawnik, ale obchodzę go chodnikiem, kiedy niosę papierek, żeby wyrzucić go do kosza. Kiedy uśmiecham się do innych na ulicy, albo jestem miły dla sprzedawczyni. Albo odwrotnie - czasem chciałbym zrobić coś normalnie, spokojnie, ale tutaj trzeba krzyczeć, walczyć. Program sobie można ukraść, cukierka w sklepie tak samo. A firma - ona mnie ciągle okrada, bo daje mi za małą pensję. Zatem ja też mogę sobie odbić. Wyjść wcześniej, zabrać papier do domu, poleniuchować. Czy my Polacy mamy taką naturę? Tak nas nauczyli, to dostajemy w spadku po rodzicach i przenosimy na nasze dzieci.
Dzieci też można różnie wychowywać. I to też będzie dla mnie fragmentem mojego szoku kulturowego. Można nawrzeszczeć na zmęczone czekaniem dzieciaki. Kiedy się postraszy wyrwaniem zęba, to na pewno będą spokojniejsze w poczekalni u dentysty. Bo przecież one nie mogą być zmęczone i znużone. Mają słuchać rodziców. Zawsze i wszędzie. A za własne spóźnienie do dentysty można mieć pretensje właśnie do niego i do następnych czekających pacjentów. Bo to przecież nie moja wina, że przyjechałem godzinę później - korki były. A inni? Inni mają to zrozumieć i poczekać.
A o komisji Nadii opowiem następnym razem. Bo to szok kulturowy, który tylko rodowici Polacy pomogli mi zrozumieć. I temat na spory artykuł.

Zatem wracając do szoku kulturowego. Mam wrażenie że dopiero TAM nasz szok kulturowy minie.

piątek, 20 października 2006

Okienka johari

Ostatnio mieliśmy wykład o stylach zarządzania. Między innymi pojawił się temat modelowania osobowości i postawy człowieka wobec siebie i innych. Okno johari. (albo z polskiej wikipedii inne tłumaczenie). Ciekawa teoria wymyślona w latach pięćdziesiątych poprzedniego stulecia przez dwóch amerykańskich naukowców. Joseph Luft i Harrington Ingham stworzyli teorię okna, w którym widać osobowość człowieka. Scena i kulisy, fasada i białe plamy. Widzimy siebie, inni widzą nas. Pokazujemy siebie i mamy coś nieodkrytego. Proste zasady. Dzięki nim można poznać siebie lepiej. Można się zastanowić nad tym, jak chcemy być widziani przez innych, czego nie chcemy ujawniać, a co odkrywa się bez naszej wiedzy. Czy jestem lubiany, czy inni odbierają mnie jako pewnego siebie albo nieśmiałego? Czy dobrze ukrywam swoje słabości, czy stają się one moją fasadą, bo o nich nie wiem. Czy jestem roźluźniony i wesoły, czy spięty i zamknięty w sobie. Okno, które pozwala odkryć nasze zdolności interpersonalne, sterować relacjami z innymi.
Nasunęło mi się przy tym jeszcze jedno spostrzeżenie. Nie mamy jednego okna johari. Naprawdę mamy ich wiele. Bo spotykamy się z różnymi ludźmi, przed jednymi chcemy więcej ujawniać, przed innymi mniej. Co nam z tego wychodzi? Nie zawsze to, czego byśmy oczekiwali. Bo na nasze okno nakłada się jeszcze jeden nieprzewidziany czynnik. Jedni ludzie lepiej obserwują, inni trochę gorzej. Jest czynnik empatii - czegoś nie do końca odkrytego, co pozwala niektórym ludziom wyciągnąć więcej z kulis innych.
Zrozumienie tej teorii powinno pozwalić na lepsze zarządzanie naszymi stosunkami z innymi. Może nawet nie trzeba od razu robić testu. Tylko czasem można się zastanowić czy nie ukrywamy za wiele za kulisami... Albo co będzie jeśli test ujawni nam naszą fasadę - czy będziemy dzięki temu bogatsi, czy sztuczni? Czy skorygujemy złe nawyki, albo stracimy to, co przyciąga do nas ludzi.

niedziela, 15 października 2006

Ozi w aak

Właśnie poszli spać, żeby wyspać się przed kolejnym fantastycznym i ciekawym dniem. My jeszcze rozmawiamy, poruszeni spotkaniem. A kto? Ozi, czyli Ausies, czyli Australijczycy. Prawdziwi, z krwi i kości i na emeryturze. Gra i Fay, emerytowani nauczyciele z Australii. Graham opisuje wyprawę na swoim blogu. Pojechali na dziesięciomiesięczną podróż dookoła świata. Wzięli swój tandem, walizki i prosto z Paryża, przez Danię, Czechy i inne kraje dojechali do nas. Wcześniej zwiedzili wiele innych miejsc. Zwiedzą jeszcze następne, bo wyprawa kończy się dopiero w grudniu (tak żeby spokojnie wrócić w lecie do domu). Różnica pokoleń między nami jest jakaś taka niewyraźna. Możemy porozmawiać o gpsach, plan wyprawy zrobił na swoim Tungstenie TE. Każdy dzień opisuje w specjalnie na ten cel przygotowanym segregatorze, notując szczegóły dotyczące zużycia paliwa, ceny za litr w walucie lokalnej i AU$, kosztach parkowania czy chleba. Potem i tak część z tego znajdzie się na blogu.
W zasadzie o gpsach nie możemy rozmawiać. Fay zabroniła, bo boi się, że go za wcześnie namówię. A według planów zakupy elektroniki będą robić dopiero w Hongkongu. Ale radzą sobie, drukując mapy z Google Earth, michelin24, map24.com i innych serwisów.
Takie spotkania utwierdzają mnie w przekonaniu, że można żyć tak, jak sobie wyobrażamy nasze życie za kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Może też będziemy spędzać Boże Narodzenie w oceanie? Dziewczyny mogą studiować w Peru, czy gdziekolwiek indziej. A do Singapuru czy Hongkongu chętnie pojadę na zakupy. Tylko czy wytrzymam jazdę na rowerze w tej temperaturze...?

niedziela, 8 października 2006

Dwa życia

Chciałbym mieć dwa życia...
Dwa jednoczesne, równoległe...
Tak, aby móc zrobić dwa razy więcej.
Pewno gdybym miał już dwa, to w każdym z nich zamarzyłbym o drugim. Ale na razie ciągle czuję niedosyt, brak, czuję, że coś umyka.
"Lecz zawsze zemści się na Tobie Brak. Bo piętnem globu tego niedostatek" (CKN - cytuję z pamięci)

W jednym życiu ciężko nauczyć się wszystkiego, co powinienem umieć. Trudno zmieścić w pracy, zabawie, nauce, wypoczynku wszystkie rzeczy, które są ciekawe, inspirujące i które pomogłyby się rozwinąć. A przecież mógłbym być menadżerem i rozwijać się w tym kierunku, a równolegle prowadzić serwis komputerowy, robić zdjęcia, grafikę i pewno sprzedawać na Allegro. Mając tylko jedno życie nie mogę doskonalić wszystkich umiejętności, a przez to nigdy nie będę doskonały we wszystich rzeczach, które chciałbym robić dobrze.
Niestety prawda jest taka, że życie składa się z wyborów i kompromisów. Ciągle wybieramy co chcemy robić najlepiej (i to powinna być nasza rodzina i praca) i to co chcemy robić tylko dobrze (tu umieszczam hobby i resztę życiowych zajęć). Jeśli tak ustawię sobie priorytety, to liczę na to, że pod koniec życia będę mógł podsumować swoje działania z zadowoleniem.
Znowu moje rozważania odeszły na wyższy poziom filozofii. A filozofia ma to do siebie, że żywi nie są w stanie stwierdzić, czy filozof ma rację, czy się myli. A nieżywi nie mają już nic do gadania. I dlatego filozofowie uważani są za mądrych ludzi.

czwartek, 5 października 2006

PODłoga, PODwórko - zakazane słowa

Słucham sobie moich ulubionych Netcastów z TWiT i muszę się od razu wytłumaczyć, dlaczego ja też użyłem słowa "NETcast", zamiast dotychczasowego "PODcast". Najnowszy netcast z This Week in Tech pochodzi z konferencji dotyczącej rosnącej popularności netcastów. Tam właśnie oficjalnie zaczęli lansować nową nazwę.
A zatem obiecane wytłumaczenie. Ostatnio słyszałem o procesach, które "popularna firma, bodaj ogrodnicza, bo ich logo przypomina nadgryzione jabłko", zaczęła wytaczać wszystkim, którzy używają przedrostka "pod". Ponoć jest on zastrzeżony dla produktów wyżej wymienionej firmy.
Ostatnimi czasy bardzo modne staje się wzmacnianie słabnącej popularności za pomocą spektakularnych i często bezsensownych procesów sądowych. Nie wiem czy korporacje biorą przykład z polityków, czy politycy z korporacji. W każdym razie wiadomo, że jest to świetna metoda na odzyskanie rozgłosu i reklamę. Cena często jest niższa niż cena potężnej kampanii medialnej, bo liczymy tylko koszt procesu, a media zrobią resztę za darmo i z ochotą. Dlatego właśnie postanowiłem zapisać tą notatkę na swoim blogu. Nie dla Was - potencjalnych czytelników (może kiedyś znajdzie się czytelnik tych tekstów? ;-), ale dla siebie - egoistyczne i sprytne. Takie pro memoriam dla samego siebie. Kiedyś będę czytał swoje wspomnienia, może będę wtedy gasnącą gwiazdą i natrafię na ten wpis. Myślę, że będzie on dla mnie odkryciem i wskazaniem dalszej drogi. A o co się procesować? To już na pewno wymyślę. Jak widać
pomysł może być dowolny, byle tylko chwycił. A media lubią skandale i chętnie je ___chwytują. Tylko co będzie, jeśli ktoś zastrzeże sobie korzystanie z alfabetu? Jak jedna ze znanych także i w Polsce sieci komórkowych zastrzegła kolor pomarańczowy. Czekamy na procesy. Także aak.pl może znaleźć się pod obstrzałem...

niedziela, 1 października 2006

Ciągła nauka

Dawno nie pisałem, bo czas jak zwykle za szybko płynie. Tyle by się chciało zrobić, a jednocześnie tak wiele się dzieje w naszym życiu. Wrzesień był czasem przemyśleń, refleksji nad życiem, decyzjami, sposobem konsumowania tego czasu, który nam czasem przecieka przez palce.
Tak by się chciało robić więcej, umieć więcej, mieć większe możliwości. Ale czasem dotykamy tego szklanego sufitu - naszej granicy niekompetencji. Czasem nie możemy zrobić czegoś dlatego, że jeszcze za mało umiemy. Ale na podstawie ostatnich przemyśleń sądzę, że należy się wtedy uczyć, szkolić, uświadomić sobie braki i starać się je wypełnić wiedzą. Wierzę w to, ale pewno za jakiś czas będę mógł napisać tutaj, czy moja wiara miała uzasadnienie w faktach.

Na razie odkryłem fenomenalną przydatność mojego mp3-playera. Tak wiele czasu tracę, chodząc z psem na spacer. Ten czas można przecież wykorzystać. Skompresować go! Kiedy idziemy, moje uszy są wolne, nie jestem w pięknym lesie, gdzie warto posłuchać szumu drzew. śpiewu ptaków, trzeszczenia kamieni pod stopami. Idę przez osiedle, które przemierzam codziennie przynajmniej dwa razy. To prawie godzina dla mnie zmarnowana (mam nadzieję, że Grafit tego nie przeczyta ;-)
Zatem trzeba ten czas wykorzystać na edukację. Początkowo zacząłem się uczyć niemieckiego. Radiowe kursy z Deutsche Welle dostępne są w mp3 do ściągnięcia i odsłuchania. Przecież aż się prosi, aby je wgrać do playera i przesłuchać kilka razy. Po przesłuchaniu pierwszych dwóch części zacząłem rozumieć niemieckie reklamy. Dzięki prostej treści zaczynam łapać ich kontekst! To chyba niezłe osiągnięcie jak na kilka miesięcy pasywnej nauki. Zabawne jest tylko pożegnanie lektorki, która żegna się słowami "Do usłyszenia za tydzień".
Ale jednak życie to ciągła adaptacja. Zatem zmieniam swój krótkoterminowy cel. Angielski jakoś tak zapyział. Człowiek szybko spoczywa na laurach, kiedy wydaje mu się, że już umie. A przecież brak ciągłego doskonalenia umiejętności powoduje, że cofamy się w rozwoju. A więc - przypadkiem trafiłem na TWiT. Czytając jeden z kolejnych fantastycznych felietonów Joela Spolsky'ego, zostałem przez niego oświecony. Joel krytykował jakiś badziewny telefon, który jako popularny blogger dostał do pozytywnej recenzji. Wspomniał tam, że jadąc do pracy słucha podcastów. Tego samego wieczora z mojego ślicznego Sony wyleciało kilka starych płyt, a ich miejsce zajęły pierwsze, przypadkowo wylosowane podcasty z TWiT. Z zafascynowaniem słuchałem Leo Laporte, który jest chyba najbardziej gadatliwym "IT tech guy". Jego dialogi z wieloma ludźmi, dyskusje przez skype to świetna szkoła amerykańskiego, możliwość osłuchania się i wzbogacenia współczesnej fachowej terminologii. Już wiem, że brakuje mi czasu, żeby posłuchać wszystkiego, co bym chciał usłyszeć. Czas można kompresować, ale bezstratna kompresja pozwala tylko na limitowane jego zagęszczenie.

Ostatnio przeczytałem chyba w Interii artykuł, który świetnie podsumowuje moje ostatnie spostrzeżenia. Artykuł traktuje mniej więcej o tym, że dzisiejsza rodzina kompresuje swój czas, wykonując wiele czynności na raz. Dzięki temu doba trwa od 30 do nawet 45 godzin.
My chyba mieścimy się w tej górnej granicy.