Tak. Dzisiejsze czasy są piękne. Tyle rzeczy w życiu stało się prostszych i jednocześnie bardziej skomplikowanych. Coraz więcej się dookoła nas dzieje, coraz więcej musimy robić i rozumieć, więc coraz więcej problemów się pojawia, ale jednocześnie coraz łatwiej je rozwiązywać. Ostatnio miałem problem z kartą telewizyjną. Któregoś dnia przestała reagować na przycisk PiP. Zamiast wyświetlić okienko podglądu, wypisywała po chińsko-angielsku "None support mode". Po krótkich poszukiwaniach na google znalazłem trywialne rozwiązanie tego problemu. Wystarczyło wyłączyć na chwilę kartę z zasilania, poczekać i włączyć z powrotem. Proste, prawda? Wszystko byłoby rzeczywiście tak proste jak piszę, gdyby nie to, że odpowiedź znalazłem na forum z Hong Kongu. Pisanym oczywiście po chińsku. Ale przecież google translate tłumaczy całe strony. Jeszcze nie na polski, ale angielski wystarcza. I wszystko staje się prostsze, choć tak skomplikowane. Bo przecież kilkanaście lat temu nie myślałbym nawet o posiadaniu zewnętrznej karty telewizyjnej. Nawet nie było takiego określenia. Bo były miejsca w Polsce, gdzie słowo "telewizor" znane było jedynie z elementarza Falskiego, albo z telewizyjnych poranków w lokalnym domu kultury. A żeby telewizję oglądać w wysokiej rozdzielczości, na dużym, płaskim ekranie, za pomocą małego i ładnego pudełeczka... Pewno wielu nie mieściłoby się to w głowach. Ale po co miało się mieścić, kiedy problemy wtedy były prostsze. Nie mieli google translate, ale jednocześnie nie musieli szukać rozwiązań swoich problemów na forach prowadzonych przez Chińczyków. Problemy rozwiązywało się wewnątrz wioski, bo były to problemy lokalnej społeczności. Np. czy elektrykę podpiąć do domu, czy wystarczy do Domu Kultury.
Dzisiejsza druga sytuacja ponownie pokazuje, jak bardzo świat się zmienił w czasie naszego życia. Mama prosiła mnie o przykład listy działalności, którą mogłaby dopisać do swojego wpisu do ewidencji. Ania kiedyś analizowała ten problem, więc pokaźną listę miała gotową. Dla ułatwienia sfotografowałem kiedyś nasz wpis i zapisałem w pdf-ie, aby mieć zawsze na pendrive. Bo przecież skaner to również przeżytek. Potrzebuję go użyć raz na kilka lat, więc można sobie w inny sposób poradzić. Zatem teraz wystarczyło tylko wydrukować dokumenty i dać mamie. Jakież było jej zdziwienie, kiedy wydruk puściłem w salonie z notebooka, który nie miał podpiętego żadnego kabelka, a potem poszedłem po niego do drukarki, samotnie stojącej w sąsiednim pokoju. Przecież jeszcze niedawno wszystko musiało być spięte kablami, żeby współdziałało. A trochę wcześniej po prostu nic nie współdziałało, każde urządzenie było niezależne. Aby zrobić kopię, trzeba było jechać do centrum Krakowa, na Jana, gdzie był jeden z niewielu komercyjnych kserografów. Z pamiętnym fioletowym tonerem... A teraz nawet drukarka może mieć własną kartę bezprzewodową i serwer www do zdalnej obsługi. Nawet nie trzeba wstawać z fotela, żeby sprawdzić czy papier się nie zaciął, bo widać to w przeglądarce. Ale jak to wytłumaczyć mamie? No i kiedy nie będę musiał wstawać z fotela, kiedy papier się zatnie? Może wtedy, kiedy kolejna generacja ConnectR'a firmy iRobot zajmie się za mnie tym niewdzięcznym zajęciem? Na razie ConnectR tylko może podglądać rodzinę, kiedy właściciel wyjedzie, pomagać w zdalnej rozmowie i zabawie z dziećmi. Ale jego robocia rodzina może wykonywać wiele innych czynności. Zaczęło się od niewinnej Roomby, która goniła po pokoju, odkurzając sumiennie narożniki i ciasne przestrzenie pod łóżkiem, a teraz widzę na stronach firmy iRobot roboty do czyszczenia rynien, basenów, warsztatów... A ich poważniejsi bracia pracują tam, gdzie człowiek nie chce, lub nie może się zapuszczać. Idą w miejsca, w porównaniu z którymi stara, zardzewiała rynna nie jest niczym strasznym czy niebezpiecznym. Na razie idą...
Ale zaczęło się od zachwytu nad pięknem naszego dzisiejszego świata, więc na tym zakończę. Życie staje się coraz bardziej skomplikowane, coraz trudniej nam rozwiązywać samodzielnie nasze problemy. Na razie jest jeszcze jakaś grupa ludzi, która rozumie technikę i technologię, która nam służy. Ale grupa ta zmniejsza się coraz bardziej. Kiedyś tylko dziadkowi nie mogłem wytłumaczyć, jak działa komórka, i skąd znajomi wiedzą, że jestem właśnie u Dziadków. I jak to się dzieje że mogą do mnie zadzwonić. A teraz? Teraz nie wiadomo, czy w niedługim czasie nie będziemy musieli wyprodukować sobie robotów, które za nas będą rozumiały pewne sprawy i za nas będą rozwiązywały trudniejsze problemy. Bo wytłumaczyć nam nie będą mogły. Tylko czy nie ziści się wtedy "Golem XIV"???
piątek, 19 października 2007
niedziela, 7 października 2007
Dez-organizacja pracy
Od wielu już lat pracuję w trybie zadaniowym. Codziennie pojawia się wiele rzeczy, wiele nowych, niespodziewanych zadań, które rozbijają cały plan dnia i każą szybko decydować. Taka praca menedżera (będę sobie pisał to słowo naprzemiennie, zgodnie ze słownikiem języka polskiego, który dopuszcza zarówno formę "menadżer" jak i "menedżer"). Trzeba szybko reagować na codzienne zaskakujące sytuacje, podejmować szybko decyzje, potrafić dzielić swój czas. Ale taki tryb pracy powoduje, że przestaję umieć wykonywać dłuższe zadania, które wymagają skupienia, koncentracji dłużej niż przez kilkanaście minut. Teraz nawet jeśli mam luźniejszy dzień, w którym mniej się dzieje, w którym można zrealizować sprawy leżące odłogiem ze względu na ich czasochłnność, nie potrafię tego zrobić, bo umysł przyzwyczajony do ciągłego przełączania zadań oczekuje na coś nowego i nie skupia się dostatecznie na rzeczy robionej obecnie. Umysł nie pozwala się skoncentrować, zebrać rozbieganych myśli, skupić ich na chwili bieżącej, tylko od razu wybiega w przyszłość, próbuje przewidywać niespodzianki. Wynikiem tego jest opisywana przeze mnie ostatnio kreatywność odtwórcza. Ta "kreatywność" jest tylko jednym ze skutków takiej pracy. Oprócz tego że człowiek przestaje być kreatywny, to wykonywane zadania przestają sprawiać satysfakcję. Coraz mniej rzeczywistych wyzwań staje przed człowiekiem i coraz mniej potrafi zrealizować rzeczy, które dają szybkie zadowolenie. Bo przecież każdy człowiek potrzebuje w miarę szybkich efektów jako siły napędowej swoich działań. Do dalszej pracy popędza nas nie to, co potrafimy zrealizować w ciągu piętnastu minut, ale to, co zajmuje dzień, dwa, lub tydzień. Także zadania trwające zbyt długo, jak duże projekty, przestają mieć funkcję motywującą, bo gdzieś, pośród rozwiązywania pojedynczych problemów i dążenia do odległego celu, zatracamy wizję efektu końcowego i nadzieję. Cel jest zbyt odległy dla naszego, wciąż pierwotnego, umysłu, dla którego zrozumiałym efektem jest upolowanie szablastozębnego tygrysa w ciągu jednego polowania. No i wtedy pojawia się syndrom wypalenia zawodowego menedżerów. I jedni się temu poddają, przyznają że są wypaleni i potrzebują czegoś, co sprawi że podbudują przekonanie o sobie poprzez realizację prostszych zadań, a inni brną w temat, we własnej świadomości nie chcą się poddać. I mamy wypalonych, którzy łykają proszki, nie śpią po nocach, ale realizują niemożliwe projekty i stanowią chlubę dla firmy. I dostają swoją pensję i jakąś premię, która powinna ich zadowolić.
Akurat kilka dni temu miałem trochę czasu dla siebie. Byłem chory na tyle, że nie mogłem mówić, angażować się za bardzo w pracę, ale nie na tyle, żeby zrobić coś dla siebie. Zająłem się jedną z moich pasji - obróbką zdjęć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że praca, która przyniosła wymierny wizualny efekt, zajęła mi ledwie pół godziny. Nie brałem się za to do tej pory, jako wytłumaczenie mając czasochłonność. Byłem przekonany, że to poważna i długotrwała praca, która zajmie mi długie godziny. Godziny, których zwykle nie mam. Wielką niespodzianką było szybkie dojście do celu.
Bardzo cenię sobie teraz te chwile z ostatnich dni, które pozwoliły mi pomyśleć, zrobić coś, co lubię, co daje
szybką, rzeczywistą satysfakcję. Co nie wymaga kilku lat pracy, wyrzeczeń, nadziei. Dzięki temu powstało np. nowe logo aak.pl. Logo jeszcze nie dopracowane, ale już pokazujące zmiany, które w nas zaszły.
Powstało jeszcze wiele innych pomysłów, które wymagają kreatywności proaktywnej. Tej, której ostatnio wciąż nam brakuje.
Akurat kilka dni temu miałem trochę czasu dla siebie. Byłem chory na tyle, że nie mogłem mówić, angażować się za bardzo w pracę, ale nie na tyle, żeby zrobić coś dla siebie. Zająłem się jedną z moich pasji - obróbką zdjęć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że praca, która przyniosła wymierny wizualny efekt, zajęła mi ledwie pół godziny. Nie brałem się za to do tej pory, jako wytłumaczenie mając czasochłonność. Byłem przekonany, że to poważna i długotrwała praca, która zajmie mi długie godziny. Godziny, których zwykle nie mam. Wielką niespodzianką było szybkie dojście do celu.
Bardzo cenię sobie teraz te chwile z ostatnich dni, które pozwoliły mi pomyśleć, zrobić coś, co lubię, co daje

Powstało jeszcze wiele innych pomysłów, które wymagają kreatywności proaktywnej. Tej, której ostatnio wciąż nam brakuje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)