środa, 26 września 2007

Kreatywność menadżera

Ostatnio zauważyłem, że praca menadżera zabija kreatywność. To dosyć kontrowersyjna teza, bo od menadżera wymaga się aktywnego rozwiązywania problemów, przewidywania i bycia "kreatywnym". Z tym że wymagana tu jest kreatywność odtwórcza, umiejętność rozwiązywania bieżących problemów, przewidywania ich i zaradzania zanim urosną do rangi problemu. Nie ma tu za bardzo miejsca na kreatywność autorską, kreatywność twórczą i fantazję. Menadżer jest tak skupiony na rozwiązywaniu problemów, na podążaniu za wizją przedsiębiorstwa, że nie patrzy szerzej i dalej. Nie pozwala sobie na fantazję, na ryzyko działania twórczego, bo nie ma na to czasu i po długim i intensywnym dniu pracy jest zbyt zmęczony, by tworzyć. Mnogość wydarzeń dnia codziennego, ciągły stres, ciągłe nieprzewidziane sytuacje powodują, że menadżer ostatecznie traci kreatywność. Może właśnie to jest to wypalenie zawodowe? Może wypalenie zawodowe to nie zmęczenie i stres, ale utrata kreatywności, brak pomysłów i ostatecznie spadek zadowolenia z siebie?

Według mnie można zdefiniować dwa rodzaje kreatywności:
  • kreatywność reaktywna,
  • kreatywność proaktywna.
Kreatywność reaktywna, to ta której wymagają szefowie firm od swoich menadżerów. Ta kreatywność pozwala wybranej grupie osób na działania bieżące, na które nie stać większości ludzi (pracowników). Czyli przewidywanie, zarządzanie kryzysem, na organizację bieżących zadań, na popychanie firmy do przodu. To umiejętność reagowania na sytuacje, które się pojawiły, lub które mogą się pojawić. Umiejętność rozwiązywania problemów. Niewiele tu miejsca na kreatywność, kiedy się człowiek dobrze zastanowi. To ciężka i ciągła walka ze stresem i zmaganie z rzeczywistością.

Natomiast kreatywność proaktywna cechuje artystów, wizjonerów, szefów genialnych firm. To umiejętność wymyślania, tworzenia, wychodzenia ponad przeciętność codzienności. Umiejętność pisania wierszy, opowiadania bajek, tworzenia przyszłości. Ale na to trzeba czasu, spokoju i chwili zastanowienia. Trzeba możliwości przemyślenia, chwili wyciszenia i wolnego czasu, aby wyzwolić kreatywność proaktywną. Kreatywność proaktywna to fantazja, wyjście ponad przeciętność i poza schematy.

No i tutaj zastanawiam się dlaczego szefowie-wizjonerzy potrzebują tak bardzo menadżerów, którzy wykazują się reaktywną kreatywnością? Czy dlatego, że firma potrzebuje takich działań na codzień? Czy może dlatego, że boją się konkurencji, boją się ludzi wychodzących poza schematy i bardziej zastanawiających się nad otaczającą nas rzeczywistością? A może po prostu większość menadżerów nie posiada w sobie kreatywności proaktywnej i dobrze się czują z tym co robią? Natomiast jednostki, które kreatywność proaktywną mają w sobie, potrzebują wolności i możliwości tworzenia. Może nie pasują do korporacji, bo ta potrzebuje jednego wizjonera. Bo droga może być tylko jedna. A ich miejsce jest we własnych, mniej lub bardziej, ale genialnych firmach, które rozwiną się w swoją stronę? Przecież nie każda genialna firma z genialnym człowiekiem musi być największa na świecie. Może to być firma genialna lokalnie? Dająca coś dla lokalnej społeczności? Wyzwalająca proaktywną kreatywność swojego twórcy na niewielkim terenie, ale przekazująca ludziom jakieś przesłanie w stylu MS Windows, iPhone, czy innych kreatywnych dzieł, ale w skali mini. Może....

niedziela, 16 września 2007

Trudne życie optymisty (w Polsce)

Mało mam doświadczenia w życiu w innych krajach, ale z tego co wiem od innych, z tego co mogę wywnioskować z różnych tekstów, to Polska jest takim dziwnym krajem. Optymiści mają tu trudno. Tutaj trzeba być smutnym, narzekać na wszystko niezależnie od tego co się dzieje. Tutaj problemem jest słoneczny dzień, deszcz, chłód czy ciepło. Zawsze znajdzie się powód do narzekania i niezadowolenia. Tutaj optymiści nie są mile widziani. Każdy, kto się uśmiecha, jest podejrzany, bo chyba mu jest lepiej niż innym. A przecież nie dobrze jest, kiedy komuś jest lepiej. A najgorzej, jeśli się uśmiecha, mimo tego, że dzieje się coś, co powinno stanowić powód do zmartwienia.
Ostatnio miałem ciężki czas, dużo rzeczy się wydarzało. Ogólne poddenerwowanie, zmęczenie i mnóstwo pechowych sytuacji. Ale największa moją winą w oczach niektórych było to, że przy tym wszystkim uśmiechałem się. Że spotykając kolegę na korytarzu, uśmiechałem się do niego, pytając co słychać. W odpowiedzi słyszałem: "Ty to jak zawsze nie masz żadnych problemów, bo się ciągle uśmiechasz."
Za coś takiego może w Polsce spotkać optymistę niezła kara. "Niech w końcu przestanie być optymistą. Ściągnę mu z ust ten przebrzydły uśmiech." A przecież taki uśmiech dodaje energii i otuchy. Szczególnie w sytuacjach trudnych i podbramkowych sprawdza się pozytywna energia, która promieniuje z ludzi, którzy muszą przewodzić, pomagać słabszym w trudnych sytuacjach. W niektórych krajach jest oczywiste, że przywódca jest tym najsilniejszym psychicznie i pomaga innym przetrwać, wspiera duchowo. Że właśnie dlatego jest przywódcą, że potrafi zagrzać do walki, a nie dlatego, że głośniej krzyczy, potrafi zniszczyć psychicznie opornych i zmusić do pracy poprzez psychiczny terror.

No chyba że się mylę i moja wizja to tylko marzenie o trawie, która jest bardziej zielona po drugiej stronie?

niedziela, 9 września 2007

Cztery godziny więcej

Skończyły się wakacje. Wracamy do stałych zwyczajów, do zajęć, których wiele mamy w ciągu roku szkolnego. Wakacje były czasem luźniejszym, bo nie mieliśmy treningów, nie odwoziłem Pauliny do przedszkola. A czasu wcale nie było więcej, a nawet jakby mniej. Dwa miesiące znikły, zanim się obejrzeliśmy. Nie wykorzystałem tych czterech dodatkowych godzin tygodniowo na inne zajęcia. Bardzo trudno jest dodać czasu na bieżące aktywności, dużo łatwiej jest wrzucić sobie coś nowego. Kompresja czasu działa tylko wtedy, jeśli mamy dużo różnorodnych zadań. To właśnie ta różnorodność, zmiana, możliwość przełączenia sposobu myślenia, pozwala na zrobienie więcej w tym samym czasie.

Kiedy się tak zastanowić, to jest to stara prawda, którą przekazują nam mądrzy ludzie w różnej formie. To dowcip o kozie (lub szafie), czy przypowieść o słoju właśnie o tym mówiły. Że efektywniej wykorzystamy nasz czas, jeśli weźmiemy na siebie nowe, ale inne rzeczy. Jeśli dodatkowe czynności będą się bardzo różniły od tych, które chcemy uzupełnić. Bo w rzeczywistości to powtarzalność i zbyt długie skupienie na jednym niesie znużenie, które nie sprzyja efektywności. A odpowiednio dobrane zmiany pozwalają nawet aktywnie odpocząć, a przy okazji zrealizować się w czymś innym.

Na drugim biegunie mamy jednak zbytnie rozdrobnienie w zadaniach. Jeśli muszę się co rusz przełączać na co innego, zastanawiać się czy już z kimś zdążyłem porozmawiać, napisać dokument do końca, czy szybko odpowiedzieć na telefoniczne pytanie, to także przestaję działać efektywnie. Okazuje się, że po całym dniu takiej szarpaniny jestem zmęczony, a zadowolenie z wykonanej pracy jest niewielkie. Ale tu można zadbać o organizację czasu, ustalenie priorytetów, wykonywanie na raz jednej czynności, ale wykonywanie tego do końca. Zasada niewracania do zadania jest trudna do realizacji w 100%, ale należy do tych 100% dążyć. A potem przełączyć się na inne prace.

No i ostatnia sprawa. Gdzieś jest granica, której przekroczenie powoduje ogólny spadek zadowolenia z siebie. Bo wewnętrzna szarpanina, próba złapania pięciu srok za ogon, dążenie do zbyt dużej ilości celów jednocześnie powoduje rozstrój i jeszcze większe poczucie niespełnienia. Ale ta granica jest bardzo indywidualna dla człowieka. Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie ją ocenić w sposób inny niż poprzez doświadczenie swojej granicy. Przez uderzenie głową o sufit własnych ograniczeń. Ale człowiek tak działa, że musi od czasu do czasu poczuć ból, który go zmotywuje do zastanowienia, przemyśleń. Kiedy poczuje się źle, to dopiero wtedy będzie wiedział jak to jest, kiedy jest dobrze. Kiedy czuje się komfortowo ze sobą, kiedy realizuje się w życiu. Takie siedem lat tłustych i siedem chudych...

niedziela, 2 września 2007

Genialne firmy, genialni ludzie

Obserwuję sobie rozwój firm. Genialnych, kreatywnych, twórczych i tych zwykłych. Nasuwa mi się takie spostrzeżenie. Na początku sukces genialnej firmy zależy od genialnego stwórcy i grupy genialnych zapaleńców, którymi się otoczył. To ta grupa w całości decyduje o tym, czy firma będzie liderem rynku, czy stanie się wielka, czy zostanie jedną z przeciętnych firm, albo wręcz zniknie z rynku. Genialny lider toruje drogę, którą podąża Zespół. Zmotywowany na stworzenie czegoś fajnego, dobrego, lepszego. Zespół, który nie patrzy na pieniądze, konkurencję, rynek, ale ma swoją wizję, i wkłada w nią swoją energię. Zespól genialnych ludzi działa jako grupa i wykorzystuje najlepsze umiejętności każdego z członków. Taki zespół zna swoje możliwości, dobrze lokuje i organizuje pracę, aby każdy z członków robił to, co lubi, i najlepiej jak umie.
A co się dzieje, kiedy firma się rozwija, rozrasta? Kiedy zaczyna z poczwarki "enterpreneur'a" stawać się korporacją? Czy wtedy wciąż jest miejsce dla tych genialnych, którzy ciągnęli firmę w początkowym okresie? Wydaje mi się, że coraz mniej jest tego miejsca. Czasem firma potrafi nawet wyrzucić genialnego przywódcę, który nie chce przyjąć korporacyjnego ładu. A co dopiero ludzie, którzy mają formalnie niewielkie znaczenie w skali firmy z tysiącami pracowników. Taka maszyneria zaczyna się rządzić nowymi prawami. Tutaj procedury, procesy, długoterminowe plany mają znaczenie o wiele większe, niż wizja, umiejętność szybkiego reagowania w trudnych sytuacjach i geniusz doskonałych fachowców. Taka firma chętniej przyjmuje przeciętnych, którzy
będą skutecznie i sumiennie wykonywali narzucone obowiązki, niż ludzi, którzy chcą realizować swoją wizję i umieją coś robić lepiej. Tu zaczyna się sprawdzać stare powiedzenie: "Lepsze jest wrogiem dobrego". Korporacja nie chce, nie umie sobie pozwolić na szaleństwo i geniusz. To zbyt ryzykowne i źle odbierane przez rynek. W ogólności ludzie wolą w miarę dobre, przeciętne, niż genialne. Ludzie boją się geniuszu, więc bardziej ufają firmom, które wyglądaja na stabilne, prezentują realne prognozy giełdowe, spokojny wzrost, mają długoterminowa plany i ISO 9000:2001 niż fascynatom i wizjonerom.
Na rynku obserwujemy wiele przykładów takich firm - Dell z Michaelem Dellem, Apple ze Steve'm Jobbsem, Microsoft z Billem Gatesem to tylko pierwsze nasuwające się przykłady, których mógłbym mnożyć wiele, także z własnego otoczenia. W pewnym momencie nawet ci przywódcy muszą odejść. bo rynek się ich boi. Jedni robią to dyskretnie, jak Bill. Ciągle jest w radzie nadzorczej i z tylniego fotela kieruje firmą. Inni, jak Steve czy Michael, odchodzą z wielkim hałasem, a potem z jeszcze większym hałasem wracają. Przystosowani do nowych warunków, bo przecież są genialni, zatem potrafią się adaptować.
A co z tymi geniuszami, których nazwisk zwykle nie znamy, ale którzy służyli wiedzą w narodzinach firmy? Czy fima chce ich zatrzymać, czy jest wdzięczna swoim ojcom za wychowanie? Czy może pozwala im odejść w stanie znużenia, zniechęcenia i rozczarowania dzieckiem, które nie okazuje szacunku nauczycielowi? Chyba tak to się właśnie odbywa. Wyrodne dzieci nie chcą utrzymywać swoich nauczycieli, kiedy już nie są im oni potrzebni. Pozwalają im odejść, założyć własne firmy lub współtworzyć nowe. Albo utrzymują na jakichś sztucznie stworzonych stanowiskach, które ani nie mają prestiżu, ani nie dają zadowolenia. Bo ludzie ci boją się zmian tak bardzo, że nie podejmują drastycznych decyzji przez całe lata. A firmy... nie przejmują się za bardzo ich losem. Same zostają z rzeszą przeciętnych, ale dobrze zarządzanych i zorganizowanych pracowników, którzy wykonują polecenia, pracują od-do, zasłaniają się kodeksem pracy, kiedy trzeba zostać po godzinach, a swojej niewiedzy nie muszą maskować, bo wszyscy wiedzą, że można się pomylić, więc błędy i potknięcia są wybaczane i nikną w korporacji. A za pracę nie bierze się już takiej osobistej uczuciowej odpowiedzialności.