niedziela, 2 września 2007

Genialne firmy, genialni ludzie

Obserwuję sobie rozwój firm. Genialnych, kreatywnych, twórczych i tych zwykłych. Nasuwa mi się takie spostrzeżenie. Na początku sukces genialnej firmy zależy od genialnego stwórcy i grupy genialnych zapaleńców, którymi się otoczył. To ta grupa w całości decyduje o tym, czy firma będzie liderem rynku, czy stanie się wielka, czy zostanie jedną z przeciętnych firm, albo wręcz zniknie z rynku. Genialny lider toruje drogę, którą podąża Zespół. Zmotywowany na stworzenie czegoś fajnego, dobrego, lepszego. Zespół, który nie patrzy na pieniądze, konkurencję, rynek, ale ma swoją wizję, i wkłada w nią swoją energię. Zespól genialnych ludzi działa jako grupa i wykorzystuje najlepsze umiejętności każdego z członków. Taki zespół zna swoje możliwości, dobrze lokuje i organizuje pracę, aby każdy z członków robił to, co lubi, i najlepiej jak umie.
A co się dzieje, kiedy firma się rozwija, rozrasta? Kiedy zaczyna z poczwarki "enterpreneur'a" stawać się korporacją? Czy wtedy wciąż jest miejsce dla tych genialnych, którzy ciągnęli firmę w początkowym okresie? Wydaje mi się, że coraz mniej jest tego miejsca. Czasem firma potrafi nawet wyrzucić genialnego przywódcę, który nie chce przyjąć korporacyjnego ładu. A co dopiero ludzie, którzy mają formalnie niewielkie znaczenie w skali firmy z tysiącami pracowników. Taka maszyneria zaczyna się rządzić nowymi prawami. Tutaj procedury, procesy, długoterminowe plany mają znaczenie o wiele większe, niż wizja, umiejętność szybkiego reagowania w trudnych sytuacjach i geniusz doskonałych fachowców. Taka firma chętniej przyjmuje przeciętnych, którzy
będą skutecznie i sumiennie wykonywali narzucone obowiązki, niż ludzi, którzy chcą realizować swoją wizję i umieją coś robić lepiej. Tu zaczyna się sprawdzać stare powiedzenie: "Lepsze jest wrogiem dobrego". Korporacja nie chce, nie umie sobie pozwolić na szaleństwo i geniusz. To zbyt ryzykowne i źle odbierane przez rynek. W ogólności ludzie wolą w miarę dobre, przeciętne, niż genialne. Ludzie boją się geniuszu, więc bardziej ufają firmom, które wyglądaja na stabilne, prezentują realne prognozy giełdowe, spokojny wzrost, mają długoterminowa plany i ISO 9000:2001 niż fascynatom i wizjonerom.
Na rynku obserwujemy wiele przykładów takich firm - Dell z Michaelem Dellem, Apple ze Steve'm Jobbsem, Microsoft z Billem Gatesem to tylko pierwsze nasuwające się przykłady, których mógłbym mnożyć wiele, także z własnego otoczenia. W pewnym momencie nawet ci przywódcy muszą odejść. bo rynek się ich boi. Jedni robią to dyskretnie, jak Bill. Ciągle jest w radzie nadzorczej i z tylniego fotela kieruje firmą. Inni, jak Steve czy Michael, odchodzą z wielkim hałasem, a potem z jeszcze większym hałasem wracają. Przystosowani do nowych warunków, bo przecież są genialni, zatem potrafią się adaptować.
A co z tymi geniuszami, których nazwisk zwykle nie znamy, ale którzy służyli wiedzą w narodzinach firmy? Czy fima chce ich zatrzymać, czy jest wdzięczna swoim ojcom za wychowanie? Czy może pozwala im odejść w stanie znużenia, zniechęcenia i rozczarowania dzieckiem, które nie okazuje szacunku nauczycielowi? Chyba tak to się właśnie odbywa. Wyrodne dzieci nie chcą utrzymywać swoich nauczycieli, kiedy już nie są im oni potrzebni. Pozwalają im odejść, założyć własne firmy lub współtworzyć nowe. Albo utrzymują na jakichś sztucznie stworzonych stanowiskach, które ani nie mają prestiżu, ani nie dają zadowolenia. Bo ludzie ci boją się zmian tak bardzo, że nie podejmują drastycznych decyzji przez całe lata. A firmy... nie przejmują się za bardzo ich losem. Same zostają z rzeszą przeciętnych, ale dobrze zarządzanych i zorganizowanych pracowników, którzy wykonują polecenia, pracują od-do, zasłaniają się kodeksem pracy, kiedy trzeba zostać po godzinach, a swojej niewiedzy nie muszą maskować, bo wszyscy wiedzą, że można się pomylić, więc błędy i potknięcia są wybaczane i nikną w korporacji. A za pracę nie bierze się już takiej osobistej uczuciowej odpowiedzialności.

Brak komentarzy: