piątek, 17 września 2010

Pamięć niezapamiętana

Ostatnio zrobiłem kilka rzeczy. Przejrzałem kontakty w komórce, stare bookmarki w Operze, swoją szufladę z gratami i szafę z ubraniami. Takie grzebanie w przeszłości dało mi trochę do myślenia. Myślenia wielopoziomowego.

Kontakty. Większość telefonów była już dawno nieaktualna, niektóre nazwiska ledwo mi kołaczą w pamięci, a twarzy nie mogę sobie przypomnieć. Pewne postacie mignęły w życiu i odeszły w przeszłość. Niektóre są żywe w mej pamięci, ale i tak kontaktu do nich nie będę szukał w swojej książce adresowej. Bo przeprowadzili się, pozmieniali numery telefonów, adresy mailowe. Mogę ich odnaleźć łatwiej przez portale społecznościowe, LinkedIn, Facebooka, ostatecznie nawet zalogować się ponownie od Naszej Klasy, niż usiłować dodzwonić się na numer, który posiada teraz ktoś zupełnie inny. Do niektórych nie dotrę już może nigdy, choć chciałbym znowu się spotkać, odświeżyć kontakt, wspomnienia, zobaczyć jak żyją moi dawni przyjaciele. Ciekaw jestem, czy Marcin został artystą, jak marzył? Czy ma swoją pracownię? Nazwisko ma dosyć popularne, więc ciężko go znaleźć. A do nikogo z tamtego towarzystwa już nie mam kontaktu. Zatem mimo że jego nazwisko będzie wisiało w moim telefonie już bez numeru, to zostawię je, bo sporo razem przeżyliśmy.

Bookmarki. Dawniej skrzętnie notowałem wszystko, czego się dowiedziałem. Informacja była cenna i trudno dostępna. Kiedy stawiałem pierwsze kroki w Uniksie, zapisywałem sobie polecenia, tworzyłem własny podręcznik obsługi systemu. Bardzo przydatny przez parę lat, jeszcze po studiach do niego sięgałem. W komputerze miałem zainstalowane różne programy do zarządzania wiedzą, "pamiętniki", notatniki, bookmarki w przeglądarce, migrowane skrzętnie z wersji do wersji, z programu do programu. Przechowywały linki do stron, które znalazłem, szukając rozwiązań. Opisy rozwiązania problemów. A ostatnio sprawdziłem z ciekawości aktualność niektórych linków. Część już dawno się przeterminowała. Domeny i serwery znikły, strony zostały zaktualizowane. Podobnie jak nasza aak.pl - zmieniłem wersję CMS, ścieżki, katalogi do zdjęć i od razu wszystkie linki w Internecie, na forach i linkujących stronach znikły. Nawet "użyczający" sobie naszych zdjęć do opisu własnych produktów będą mieli kłopot, kiedy zorientują się że na ich stronach zdjęcia się nie wyświetlają.
Ale właśnie - teraz szybciej ponownie znajdę rozwiązanie przez google.com, niż korzystając ze swojego prywatnego archiwum. Choćby mówiąc do własnego telefonu do Voice Search. Bo stare linki nie działają, a nawet jeśli działają, to zwykle ktoś już znalazł lepsze rozwiązanie dla starego problemu. Zatem warto skorzystać z tej nowej wiedzy. Tak jak problem z uruchomieniem chkdsk na Viście. Kiedyś go miałem i rozwiązałem. Szukałem ostatnio ponownie i rozwiązań było już kilka, wszystkie lepsze od pierwowzoru.

Wyrzuciłem też trochę starych ubrań. Niektóre się zużyły, niektóre mi zbrzydły po wielu latach. Z jakiejś części wyrosłem, co miłe, bo raczej nie tyję. Czyli, jak to mówiła moja babcia, "zmężniałem" z wiekiem ;-) Ale żadne z tych ubrań nie straciło na aktualności, nie przeterminowało się jak jedzenie czy linki informacyjne.

Moja magiczna szuflada z gratami jeszcze czeka na drugi rzut porządkowania, ale i tak parę rzeczy poleciało już do śmietnika. Znalazłem m.in. dysk 3.5" o potężnej pojemności 8GB. Położyłem go obok karty microSD o tej samej pojemności. Zbliżamy się w szybkim tempie do opisywanych przez Lema pamięci krystalicznych. Maleńkich kryształków, mieszczących w sobie mnóstwo informacji. Mój wizjoner miał rację także w tym, że jego przepowiednie za szybko się sprawdzają. Nie o tym miałem pisać, ale cóż - moje umiłowanie do dygresji znowu wzięło górę. Zatem wracam do rozważań. Szuflada miała pokazać że stare dokumenty wciąż pozostają aktualne. Kiedy trzymam je w ręce, wspomnienia prowadzą do dawnych chwil. Nie zostały zerwane historyczne więzy, bo są w moim umyśle, a papiery stanowią katalizator, przywołujący wspomnienia. Może stare prawo jazdy, zaświadczenie o otrzymaniu medalu Staszica czy wyciąg z konta w Lloyds Bank nie są aktualne jako dokumenty, ale niosą ze sobą historyczny przekaz.

Tak więc dojdę do konkluzji, bo późno się robi, a dzisiaj wyjątkowo się rozpisałem. Wszystkie najnowsze sposoby przechowywania informacji i wiedzy są jakże nietrwałe i zmienne. Jak bardzo łatwo utracić wspomnienia, doświadczenia i spostrzeżenia, kiedy ufa się nowoczesnym nośnikom? Internet jest, ale może zniknąć za jednym impulsem elektromagnetycznym. Może odejść w niepamięć za czyjąś decyzją, która wyłączy serwery DNS, wciąż kontrolowane przez Amerykanów. A wtedy przez chwilę zostaną nam samodzielne wyspy informacji, które powoli staną się całkiem bezużyteczne. I znowu zostanie to, co jest w naszych głowach, co sobie przekazujemy z ust do ust, co może zniknąć tylko przez zatajenie. A my, ludzie, przestajemy ze sobą rozmawiać, bo ufamy tym elektronicznym środkom przekazu. Wysyłamy sobie maile, gadamy na komunikatorach, opisujemy swoje życiowe historie na blogach i portalach. Nawet te moje myśli zapisuję z pełną świadomością tego, że w jednej chwili mogą odejść w niepamięć. Ale moim celem nie jest zapisanie, podzielenie się w Internecie. Cel jest trochę wyższy. Zapisuję, bo wtedy pamiętam. To taki brudnopis, brulion, notatnik, który aktywizuje w mojej głowie ośrodki pamięci. Żeby zostało to we mnie.

piątek, 10 września 2010

Independence Day z biało-czerwoną flagą

Patrząc na ludzi w biało-czerwono-niebieskich majtkach z gwiazdami, na feerię sztucznych ogni czwartego lipca, na zakończenia każdego prawie filmu i bohatera z flagą, jesteśmy przekonani, że Amerykanie są wzorcowymi patriotami. Przecież tak bardzo manifestują swój patriotyzm, umiłowanie ojczyzny i narodowych wartości. Konstytucja, wolność, równość, braterstwo. Widoczne ka każdym kroku. W każdym momencie. Nawet pidżamy czy kostiumy kąpielowe w kolorach amerykańskiej flagi są symbolem patriotyzmu. Manifestowanego, pokazywanego wszystkim. Na piersiach, autach i długopisach.

Aż tu nagle Maja pokazała mi wszystko z innej strony. Ze strony Amerykanki, która w Polsce jest rzadkim gościem, a Dzień Niepodległości i Halloween obchodzi regularnie. Która spędziła w Polsce zaledwie kilka tygodni. Maja powiedziała że Polacy są wielkimi patriotami. Że ten patriotyzm widać na każdym kroku. W rozmowach, w widoczkach z Krakowa, w książkach. Bo podobno nigdzie indziej nie ma tak wiele książek, albumów o kraju, jak u nas. Polski patriotyzm nie jest tak powierzchowny jak amerykański czy angielski. Nie objawia się tysiącem kubków z brytyjską flagą, czy kąpielówkami w kolorach flagi amerykańskiej. Objawia się w ludzkich myślach, uczuciach, wrażeniach, słowach, gestach i czynach. Może czasem jest przesadzony, ale przesadzony z wiarą w ojczyznę. Do naszej flagi mamy szacunek. Mimo że tak łatwo połączyć biały z czerwonym, zwracamy uwagę na to, żeby odróżnić narodowy symbol od zestawienia kolorów.

Kiedy popatrzeć na kalendarz, to polskich narodowych świąt jest więcej niż w innych krajach. Nie robiłem tu dogłębnych badań, ale mam wrażenie że chyba tylko Irlandia zbliża się do Polski w stosunku do własnej historii, do celebrowania narodowych uroczystości.

A może jest to trochę dlatego, że my mieliśmy więcej wydarzeń, które odcisnęły piętno na naszej historii? Może ten polski patriotyzm wynika z tego, że po wielokroć musieliśmy bronić się przed innymi? Musieliśmy bronić naszej wolności, naszego poczucia odrębności narodowej? Amerykanie nie mieli w zasadzie takiej szansy. Jedyne walki, które toczyli, to walki wewnętrzne, kiedy tłukli się nawzajem, albo walki "o wolność" innych narodów. Kiedy jako najmądrzejsi występowali w wewnętrznych konfliktach, rozstrzygając je dla swojej wygody. Przystępowali do walki za swoimi przywódcami, oddając życie "za słuszną sprawę". Ale ta sprawa była słuszna jedynie politycznie. Ginący na wietnamskim froncie zwykli obywatele, "small people", jak powiedział jeden z prezesów BP po ekologicznej katastrofie platformy wiertniczej, ginęli bo przywódcy potrafili ich przekonać że to słuszne. Za to Polacy ginęli za Ojczyznę. Za Wolność Waszą i Naszą. Za jedność, wspólne, choć podzielone na trzy Państwo. Czy te słowa nie są bardziej przekonywujące niż "God bless America"?

Amerykańskie podejście jest takie. Jeśli nie mamy wroga, to możemy go sobie stworzyć. Zawsze znajdzie się jakiś Arab, Talib, Żółtek, murzyn, czy inny wróg, którego trzeba zwalczać w imię wolności. Północ-Południe, terroryzm, fanatyzm... Zawsze znajdzie się jakiś powód, żeby komuś dać w mordę. A kiedy mamy rzeczywistego wroga, który przyszedł nocą, żeby zabrać nasz dom, walka jest bardziej racjonalnie uzasadniona. I patriotyzm też jest trwalszy.

Mógłbym jeszcze pogrzebać trochę w historii Anglii, która zmagała się z Irlandczykami i Szkotami. Która przekomarzała się przez całe wieki z Francją. W zasadzie bez celu i sensu, bo oni także nie musieli się bronić przed wrogiem, ale zawsze znajdowali sobie wroga, żeby zająć czymś obywateli. I dzięki temu w każdym sklepie w China Town można kupić tysiące misiów z brytyjską flagą, szorty z krzyżem św. Jerzego czy budzik z Big Benem. I co z tego, oprócz zysków dla Chińczyków i podatku dla Królowej??? Może rzeczywiście polski patriotyzm, objawiający się w albumach z Bieszczad i Tatr, flagach na masztach, czy w oknach na 11 listopada, jest jakby bardziej przekonywujący? Bardziej widoczny jako patriotyzm, a nie wymuszona manifestacja przynależności do kraju. Tak, bo my Polacy nie manifestujemy naszej przynależności do kraju. Czasem nawet mam wrażenie że nie uświadamiamy sobie tego. Sam sobie nie uświadamiałem do końca, że jestem patriotą, do krótkiej rozmowy z Mają, która wróciła do swojej drugiej od kilku lat ojczyzny. Która stwierdziła po krótkim pobycie w chłodnej, deszczowej, wciąż smutnej i dziurawodrogiej Polsce, że dzieci nie chciały stąd wyjeżdżać. Nie chciało im się wracać do kalifornijskiego ciepła, szerokich dróg, wszędzie manifestowanej wolności i patriotyzmu. Bo z tego wszystkiego jedyne co tam pociąga, to ciepło. Reszta jest chyba sztuczna i farbowana.

Nie zwalczajmy, nie kontestujmy narodowych świąt. Wywieśmy flagi, uczmy dzieci patriotyzmu. Niech nie zostaną jak Amerykanie czy Anglicy, ogłupieni przez rządzących, którzy podporządkowują społeczeństwo swoim interesom. Bo wyślą nas wszystkich na rzeź do Iraku, a my posłusznie stwierdzimy że słusznie.

piątek, 3 września 2010

Fanatycy na stos!!!

Ostatnio przeczytałem na FB komentarz znajomej. Komentarz dotyczący książki, którą wypożyczyła z biblioteki publicznej jej córka. Dziewczyna była oburzona tym, że w dziecięcej książeczce matka zachęcała dzieci do modlitwy. Stwierdziła że takie książki powinny być odseparowane i umieszczone w osobnej sekcji biblioteki. A przynajmniej powinny być szczególnie oznaczone jako szkodliwe treści. Tak to mniej więcej brzmiało. Mnie zabrzmiało jak fanatyzm, który ostatnio się jakoś bardziej uwidacznia. Fanatyczni obrońcy i fanatyczni przeciwnicy krzyża. Fanatyczni kibice piłkarskiego klubu. Fanatyczni antysemici i fanatyczni antychrześcijanie. Ludzie, którzy chcieliby żyć w idealnym świecie własnych przekonań, wśród ludzi, którzy się będą z nimi zgadzali na każdym kroku, potakiwali i uśmiechali się. Bez różnic, bez demonstrowania własnych, różnych przekonań. Oczywiście wszyscy oni manifestują swoją wolność przekonań, otwartość na innych, otwartość na inność. A po cichu biją krzyżem ateistę.


Tak, wiem że zbyt demonstracyjne manifestowanie swoich przekonań jest szkodliwe. Wiem że niedemonstrowanie przekonań nie jest dobre. Tylko gdzie jest ta granica? Jak łatwo od ataku na książkę można przejść do obwieszenia się bombami, albo złapania za bejsbolowy kij? Jak bardzo powinniśmy czyścić nasz świat z wszelkich elementów odróżniających ludzi od siebie?

Miałem kiedyś wrażenie, że amerykanie są liberalni. Że czasy Ku Klux Klanu się skończyły. Że skończyło się niewolnictwo i zwalczanie Indian. Ale wygląda na to, że ludzie którzy naturalizują się jako amerykanie, wpadają w fanatyzm innego rodzaju. Fanatyzm zwalczający "normalność". Z jednej strony nie można powiedzieć że murzyn jest czarny, a z drugiej strony walczymy z książką o modlitwie. Czy chodzi tylko o modlitwę katolicką? W tym przypadku tak. Gdyby kobieta wyciągnęła wątek z Koranu, czy modlitewny młynek, nie byłoby tej reakcji. Amerykański fanatyzm idzie w stronę atakowania tego, co do tej pory było normalne, co było większością, a akceptowania inności i często wręcz podkreślania jej. Mniejszości ostatnio mają większe prawa niż większość. Mniejszości atakują większość, bo mają poparcie. A nigdy tak nie było, więc tu coś zgrzyta. Zwykle większość była siłą i broniła się przed upadkiem. To naturalne, że zdrowe i silne zwierzęta przeżywają. To naturalne, że odmieńcy odstawiani są od stada, żeby nie psuć genotypu gatunku. A u nas? Niedługo heteroseksualne małżeństwa zostaną zakazane, wstyd będzie się pokazać mężczyźnie z dziewczyną. Ludzie zaczną udawać "innych", bo wtedy będą społecznie akceptowani. A w myślach wciąż będą fanatykami, którzy marzą o byciu w większości. I ten rozdźwięk między wewnętrznymi przekonaniami i tym, co pokazujemy, może nas doprowadzić do rychłego końca cywilizacji. Bo natura eliminuje jednostki niedostosowane.