niedziela, 20 maja 2007

Druga doza nieefektywności

A zatem spełniona obietnica. Wracam do rozważań o nieefektywności i "traceniu" czasu.

W naszym pędzie życiowym coraz rzadziej pozwalamy sobie na myślenie inne niż potrzebne w bieżących zajęciach. Praca, życie codzienne, telewizja, nawał faktów i informacji powoduje, że przestajemy mieć czas na medytację i zastanowienie. Jak pokazują statystyki, w polskim, tradycyjnie katolickim społeczeństwie, coraz mniej ludzi chodzi w niedzielę do kościoła. Jakie mogą być powody tej zmniejszonej aktywności? Wydaje mi się, że to właśnie nasz pęd, moda na efektywność. Nie jesteśmy w stanie nudzić się przez całą godzinę, wykonując rytualne, powtarzalne i monotonne czynności. Nawet nowoczesne krótkie msze, dostosowane dla młodych przestają być atrakcyjne. Czterdzieści minut to też dużo. A kto wytrzyma wielogodzinną ceremonię? Kiedyś była to jedyna rozrywka dla ludzi. Mogli obejrzeć przepych, którego nie widzieli i nie doznawali. Mogli uczestniczyć w mistyczno-wizualnym widowisku. Nie odbierali tego jako straty czasu, ale jako możliwość zobaczenia czegoś innego, atrakcyjnego, niezwykłego. A dodatkowo mogli się zastanowić nad sobą. Dzisiaj nawet do teatru czy rewii nam się nie chce iść, bo wolimy program z internetu jak Joost, w którym możemy sobie program wybrać, zatrzymać, wrócić do niego później. Nadmiar informacji w naszym życiu zapchanym ziarenkami czynności, informacji, wiadomości powoduje, że nie jesteśmy w stanie przyjąć więcej.

Tylko po co to wszystko? Czy nie moglibyśmy pozwolić sobie na zastanowienie, pobycie sam na sam ze swoimi myślami? Przecież życie rodzinne to też bycie razem, przytulanie, chwile milczenia. Taki kawałek dla ducha i własnego wewnętrznego rozwoju. Doza nieefektywności odkryta przez wszystkie ruchy duchowe świata. Bo wciąż jesteśmy takimi samymi ludźmi jak tysiące, setki lat temu. Nie oderwaliśmy się od naszych korzeni i naszej natury tylko przez to, że mieszkamy w wielkich miastach zamiast małych wspólnotach, że mamy ogólnie więcej pieniędzy na zaspokajanie naszych marzeń i oczekiwań.

Ale my jakby nie chcemy pogodzić się z tym, że wciąż jesteśmy ludźmi. Nie akceptujemy tego, że musimy pomyśleć, pomarzyć, zastanowić się nad sobą. Nie akceptujemy tego, że czasem wolno nam się ponudzić, przeczytać coś innego niż najnowsze plotki w prasie codziennej albo na popularnym portalu. Bo to wszystko są nasze nowe zapełniacze czasu. Wolne chwile, które kiedyś mogliśmy wykorzystać na bycie ze sobą, zapychamy takimi bezsensownymi rzeczami. Czytamy krótkie plotki o gwiazdach, wiadomości, które dla naszego życia nie mają najmniejszego znaczenia. Artykuły w gazetach stają się coraz krótsze, bo te nasze szczeliny są coraz mniejsze. Czytamy artykuły na szpaltę, dwie. Jeśli musimy przewrócić stronę, czytając artykuł w gazecie, to przestajemy lubić tą gazetę. Blogi są takim świadectwem - sam piszę krótkie artykuły, bo tych długich nikt by nie przeczytał. Choć i te są pewno za długie, nie da się ich przetrawić szybciutko przy porannej kawie.
Ostatnio rozmawiałem z Tomkiem, który musi czytać lektury do matury. "Potopu" nie strawi. "Nad Niemnem" jest nie do zniesienia. Kto w dzisiejszych czasach przeczyta i zrozumie zdanie, które jest dłuższe niż przeciętny artykuł we współczesnej prasie? Może czeka nas rewolucja w szkołach? Trzeba będzie zmienić rodzaj literatury, aby uczniowie byli ją w stanie przyswoić i czegokolwiek się nauczyć? Bo jak wytłumaczyć takiemu młodemu człowiekowi, że opis przyrody na dwie strony jest piękny i bardziej wartościowy niż nowe hobby Dody?

Przeczytałem właśnie to, co napisałem i oto nasuwa mi się podsumowanie i wniosek z moich niedzielnych dywagacji. Nasza doza nieefektywności wcale nie znikła. Jesteśmy ludźmi i nie możemy się wyzwolić z naszej osobowości. Ona przesunęła się po prostu w inne miejsce. Zamiast medytować, oglądamy głupie filmy, czytamy proste gazety. One wyzwalają nas z obowiązku myślenia przez pewien czas. Wydaje nam się, że jesteśmy bardziej efektywni, bo zapełniamy doskonale nasz czas, a tymczasem zapełniamy nasz czas jeszcze bardziej nieefektywnie niż kiedyś. Bo nowe zapełniacze nie dają nam wiele. Nie dają momentu wytchnienia od pędu i rzeczywistości. Namawiam do pozwolenia sobie na dozę nieefektywności bez poczucia winy.

sobota, 12 maja 2007

Doza nieefektywności

Brzemię naszych czasów. Pędzimy przed siebie, próbujemy wszystko zoptymalizować. Sami chcemy pracować jak najefektywniej i zmusić innych do tego samego. Przetwarzamy przy tym coraz większą ilość informacji (o czym pisałem już kiedyś w poście "Może informacji"). Jak to ostatnio powiedział Sylwek, który był motorem mojego postu, wszystko to kwestia organizacji czasu. Według niego można zrobić więcej, utykając rzeczy drobne w szczelinach czasowych rzeczy większych. Jak w przypowieści o słoju z kamieniami, piaskiem i wodą (albo piwem ;-). Dla niewtajemniczonych przypomnę - profesor pokazał swoim studentom słój, który wypełnił kamieniami. Słój był pełny, ale wciąż dało się go wypełnić piaskiem. A tak wypełniony po brzegi słój wciąż można wypełnić jeszcze wodą (czy też piwem w ramach alegorii sposobu spędzania wolnego czasu). W ten sposób możemy zawsze znaleźć czas na realizację jeszcze jakiejś rzeczy, oprócz nadmiaru realizowanych do tej pory.
W taki sposób możemy dorzucać sobie rzeczy do zrealizowania, licząc każdą naszą minutę, zastanawiając się, czy warto spojrzeć w okno, bo może lepiej w tej chwili zapamiętać kolejne słowo w obcym języku. Będziemy liczyć trasy do domu, aby wybrać nie tą najprzyjemniejszą, która pozwoli nam zastanowić się nad jakimś ułamkiem swojego życia, ale tą najbardziej optymalną, choć nudną niezmiernie.
Tak optymalizujemy, organizujemy nasz czas. I w końcu sięgamy własnych ograniczeń - dochodzimy do tego że każdy człowiek musi w pewnym momencie "wrzucić na luz". Pozwolić sobie na pewną dozę nieefektywności, która pomoże w ułożeniu myśli, wrażeń, która pozwoli nam poczuć, że jesteśmy szczęśliwi z tym co mamy.
Taka doza nieefektywności jest chyba bardzo potrzebna, choć w naszym pędzie dwudziestego pierwszego wieku staramy się o niej nie myśleć, oddalić od siebie, zatrzeć w myślach chęć działania nieoptymalnego, którą podpowiada nam nasz instynkt samozachowawczy.
Dawniej ludzie modlili się, medytowali, leżeli krzyżem przed ołtarzem, czy wręcz zamykali się w trumnie na długie dni, aby oderwać się od spraw bieżących. Nie wiem czy mówili wtedy, że chcą oderwać się od pędu życia, które było udziałem ich i ich pobratymców, bo życie wtedy biegło wolniej z naszego punktu widzenia, ale szybko z ich, ale na pewno chcieli się wyciszyć, pozwolić myślom biec wolno i swobodnie. Chcieli pozwolić sobie na tą dozę nieefektywności, która może nie pomaga ciału w zdobyciu kolejnych cielesnych wartości czy środków do życia, ale pomaga duchowi w zdobyciu wartości duchowych. Może nawet przenieść na kolejny etap duchowego wtajemniczenia. Tak właśnie mówili mistrzowie ducha wszelkich religii, wyznań, ruchów duchowych i sztuk walki. Bo tylko chwila ciszy, bycia sam na sam ze swoimi myślami pozwoli na ich usłyszenie. Bo nasze myśli jak ludzie - są głośniejsze i cichsze. Najgłośniejsze są te, które są niezbędne do życia. Myśli pierwotne, zwierzęce. Pomagają one zdobyć pożywienie, ustanowić pozycję w stadzie, ogólnie mówiąc - przeżyć. A myśli, które nas naprawdę rozwijają, są tymi cichymi, które usłyszeć można dopiero, kiedy jesteśmy sami, kiedy pozwolimy sobie na naszą dozę nieefektywności.
(zawieszam wątek, bo wróciła Ania, mam nadzieję pociągnąć ten filozoficzny wywód dalej :-)

niedziela, 6 maja 2007

Upadek wikipedii

Nie tak dawno przeczytałem o problemach wikipedii. Podsumowując tamten artykuł - wikipedia jest zepsuta, jest psuta przez różnych wandali. Idea wolnej encyklopedii, którą może pisać każdy, zaczęła się chylić ku upadkowi. Co prawda sam często korzystam z wikipedii, kiedy chcę znaleźć jakąś informację, ale jednak nie do końca jej wierzę. W firmie także próbowałem przekonać ludzi, że idea całkowitej wolności myśli jest nie do końca dobra. Z jednej strony zawsze trafią się wandale, którzy będą chcieli zepsuć to, co inni zrobili. W realnym społeczeństwie przecież nie mamy całkowitej wolności. Wolność jest do tego stopnia, dopóki nie szkodzimy innym. I musimy się z tym pogodzić. I godzimy się. Zatem w Internecie także muszą zacząć obowiązywać zasady panujące od setek czy nawet tysięcy lat w społeczeństwie. Bo do Internetu nie przenosi się garstka hippisów-komunistów, tylko powoli migruje tutaj, czy tylko zagląda gościnnie, całe realne społeczeństwo. Zarówno idealiści, pragmatycy, jak i wandale czy pijani. I jeśli będzie można w miarę bezkarnie szkodzić, psuć czy demolować, to zawsze pojawi się chętny, aby to zrobić. Od tego nie uciekniemy. Dzisiejszy Internet to już nie ta enklawa dla geeków, ale zwykłe społeczeństwo. A nawet jeszcze bardziej zwykłe. Bo w społeczeństwie realnym nie mieszają się tak bardzo nacje, kultury, obyczaje, religie. Jeśli chcemy Internet utrzymać w działaniu, to musimy zacząć od wikipedii. Bo to dopiero początek. Początek nowych internetowych zagrożeń, które się pojawią. Część przeniesie się ze świata rzeczywistego, a po nich pojawią się nowe, do tej pory nie poznane. Bo ludzka fantazja i pomysłowość nie zna granic.

Zatem ratujmy Wikipedię a za nią cały Internet! Narzućmy ograniczenia, postawmy policjantów i kustoszy, którzy będą pilnowali porządku. Lepiej wprowadzić to wcześniej, aby nowi goście nie przyzwyczaili się do bezhołowia i różnie pojmowanej wolności. Abyśmy któregoś dnia nie obudzili się w Internecie jak zabawki w Krainie Zabawek, które są tak naiwne, że nie potrafią sobie poradzić z dwoma złośliwymi goblinami i dają się wciąż okradać, nabierać na te same wyłudzenia i potulnie znoszą goblinie harce.

Ale jest jeszcze druga korzyść z takiego ograniczenia wolności. Dzisiaj wydaje się nam, że jeśli każdy może pisać, to każdy chce pisać. Ale wiem, że wielu jest mądrych ludzi, którzy nie chcą pisać publicznie, dla wszystkich. Którzy chcą być pewni, że to co zostanie opublikowane pod ich nazwiskiem, będzie naprawdę dobre. Oni nie chcą rzucać słów na wiatr, ale najpierw napisać, zatwierdzić, być może prosić kogoś o językową korektę, a potem zgodzą się na publikację. Przecież ja też bym nie pisał, gdybym wiedział, że ktoś z moich znajomych to czyta ;-)
A zatem cenzurowanie publikacji może nawet pomóc w tworzeniu lepszych i bardziej wiarygodnych tekstów.