czwartek, 26 kwietnia 2007

i-mania

Internet jest chyba jeszcze wciąż nowym medium. Wciąż za nowym, aby większość ludzi była w stanie go objąć. Ostatnio przeczytałem, że ludzie, którzy wydadzą20-25 złotych na papierową książkę, wydają dwa-trzy razy tyle na e-booka, którego czyta się trudniej, zawiera zwykle mniej treści i wygodny jest tylko w specyficznych sytuacjach. Coś powoduje, że nie porównują produktów realnych i wirtualnych, nie potrafią ich ze sobą zestawić. A przecież w rzeczywistości są one równoważne, posiadają zwykle tą samą funkcjonalność, albo spełniają takie same funkcje. Chyba wciąż jeszcze zachłystujemy się efektem nowości - dopada nas i-mania. To prawda że sam chciałbym mieć e-booki, ale jako dodatek do papierowej książki. Jeszcze dodatkowo chciałbym posiadać wersję tekstową, którą mogę sobie przeczytać do pliku audio. Albo już gotowy plik mp3. Takie wielofunkcyjne rozwiązanie jest dla mnie wygodne. Kiedy mam czas, jestem w domu, to czytam sobie papierową książkę. W podróż, na czas, kiedy usypiam dzieci najlepszy jest e-book, bo poręczny, nie zajmuje miejsca, świeci w ciemnościach i mogę sobie łatwo dodawać wiele zakładek w czasie czytania. A na spacery z psem przygotowuję wersję audio.

Teraz właśnie wykorzystuję czas spacerów na słuchanie książek, których nie mam czasu czytać. Bardzo pomaga mi w tym rewelacyjne Expressivo. Jeden z bardziej udanych elektronicznych zakupów. Nagrywam sobie książki i nagle okazuje się, że zaczyna mi brakować czasu nawet na ich wysłuchanie, a nie tylko przeczytanie. Bo jak tu podzielić całkiem krótki czas spacerów na naukę języków i słuchanie książek.

Sam niedawno kupiłem e-booka, ale tylko dlatego, że jego cena w porównaniu do zawartości była według mnie realna, nieco niższa od ceny papierowej książki, a nie mogłem kupić wersji papierowej. Bo ta będzie w Polsce wydana pewno za kilka lat. Przesyłka z USA byłaby zbyt kosztowna.

Miało być o i-maniach, więc znowu będzie o i-maniach. Niedawno znalazłem soft robiący z mojej Nokii E-50 kamerkę internetową. Bardzo fajny, bez kabli, łączy się z komputerem przez Bluetooth. Sądząc po opiniach w my-symbian.com ludzie to kupują, bo ciekawy gadżet. Ale cena $20 + VAT to przecież więcej niż kosztuje przeciętna kamerka internetowa. A funkcjonalność kamerki zrobionej z telefonu jest mniejsza. Telefon musi być odpowiednio ustawiony, odwrócony tyłem, nie można korzystać z kamery jednocześnie patrząc na wyświetlacz telefonu. Ogólnie wygoda rozwiązania jest niższa. Myślę, że mógłbym dać za takie oprogramowanie $5, ale nie $20. Moja cena wynika z prostego zestawienia różnych rodzajów kamerek internetowych, kiedy na chwilę zapomnę o tym że jedna jest sprzętem połączonym za pomocą kabla, a drugą instaluje się w telefonie. Bo prostą kamerkę można w hipermarkecie kupić już za 15PLN.

Kolejnym gadżetem, którego wciąż nie mam, a który ludzie kupują, bo jest fajnym, ciekawym kawałkiem oprogramowania, jest budzik do komórki. Prawda, że przeciętny budzik software'owy ma alarmy ustawiane na wiele sposobów, profile weekendowe i robocze, dostosowywane dźwięki dzwonka, etc. Tylko czy warto zapłacić za taki budzik $15 + VAT? To przecież sporo więcej niż elegancki i funkcjonalny klasyczny budzik elektroniczny, który można postawić koło łóżka, który jest czytelny i ma duży przycisk Snooze. Ale i-mania zaćmiewa nasz rozsądek, który pozwala porównywać ze sobą fizyczne przedmioty. I okazuje się że nie jesteśmy w stanie porównać rzeczy i programu, które spełniają taką samą funkcję.

Bardzo jestem ciekaw, czy jest to etap przejściowy, czy jest to efekt nowości, czy ludzie zaczną znowu płacić za funkcje, kóre chcą kupić.

czwartek, 12 kwietnia 2007

Biuro na godziny

Pamiętam - myślałem sobie kilka lat temu, że oprogramowanie jest za drogie dla przeciętnego użytkownika. Co innego firma, która wykorzystuje oprogramowanie często, intensywnie, no i komercyjnie. Czerpie zwykle spore korzyści z wykorzystania tegoż. Przeciętny użytkownik, czy taka mała firma jak aak.pl nie ma szans na zwrot inwestycji nieproporcjonalnej często do korzyści możliwych do osiągnięcia z kupionego softu.

Zatem ludzie wybierają jedną z dwóch dróg:

Pierwsza: Kupujemy uczciwie oprogramowanie, które jest nam naprawdę potrzebne, często decydując się na starsze, tańsze wersje, a resztę zapełniając programami Open Source. Czasem trudno, bo szukać trzeba mozolnie, starsze wersje nie są tak funkcjonalne jak nowości, tracimy czas na testowanie słabszych programów. Ostatecznie kończy się na tym, że ja, jako końcowy użytkownik, wkładam w to wiele wysiłku, energii i czasu. Korzyści dla mnie są tak samo niewielkie jak wydatki, natomiast firmy piszące oprogramowanie także na tym nie zarabiają. A społeczność OpenSource powiększa się, skupiając grono obrońców darmowego oprogramowania. Cieszących się satysfakcją z tego, że ktoś korzysta z efektów ich pracy. A chyba głównym problemem jest to, że komercyjne oprogramowanie często jest zbyt drogie - firmy nie zarabiają na ilości sprzedanych licencji, starając się zmaksymalizować jednostkowy zysk.

Druga: Wybieramy najnowsze wersje popularnych, dobrych, funkcjonalnych programów, szukamy do nich cracków i cieszymy się cudzą pracą, ale z dziwnym poczuciem jazdy nie swoim samochodem bez wiedzy właściciela. Korzyści? Dla nas są, bo robimy wszystko sprawnie, szybko, z pomocą najnowszych wizardów w aplikacjach, stworzonych trudem programistów i analityków. Niestety - twórcy z tego korzyści nie czerpią. Nawet najmniejszej.


Ja jakoś nie mam przekonania do opcji drugiej. A ponieważ w polskiej rzeczywistości wciąż jeszcze dziwnie patrzą na człowieka, który kupuje oprogramowanie, więc cierpliwie tłumaczę, dlaczego kupiłem Corela 12, zamiast wziąść sobie X3. A wolałbym skorzystać z najnowszej wersji te kilka czy kilkanaście razy w roku i zapłacić za każde użycie.

A zatem wracamy do źródeł tego artykułu. kiedyś myślałem jak zrobić, aby każdy miał korzyść. Aby przeciętny człowiek mógł skorzystać z najświeższej myśli projektantów oprogramowania, żeby nie stracił przy tym fortuny w naszym kraju, gdzie wydatek 2000PLN na oprogramowanie, to coś nie do przeskoczenia dla przeciętnego Kowalskiego, a żeby firmy, które stworzyły oprogramowanie, miały finansowanie na pensje swoich pracowników. Wtedy wymyśliłem, że chętnie kupowałbym oprogramowanie na godziny. Np. 5h pracy w Corelu, 15 minut na napisanie dokumentu w Word Perfect'cie (niektórzy jeszcze pamiętają ten kultowy edytor...). I płacę symbolicznie, na miarę moich potrzeb i możliwości. A ziarnko do ziarnka, na pensje się zbiera. Wtedy moja idea padła m.in. z braku sposobności kontroli i rozliczenia takiego użytkowania. Każdy miał swoje programy na dyskietkach, o Data CD myśleli chyba ledwie w laboratoriach, a Internet to było coś, z czego korzystało się w uczelnianym laboratorium na stacji roboczej SUN z wielkim, 17" monitorem.
A teraz nagle pojawia się Google Docs & Spreadsheets, gdzie podstawowe funkcje edytora tekstu i arkusza kalkulacyjnego można otrzymać za darmo i z każdego miejsca na świecie. Z drugiej strony Microsoft powoli przymierza się do oferowania swoich produktów na godziny, za drobną opłatą. W kawiarenkach internetowych można skorzystać z oprogramowania. Mam nadzieję, że jednak wszystko zmierza ku temu, aby dało się jednak sprzedawać sumarycznie więcej dobrych programów dzięki obniżeniu inwestycji klienta w produkt. To jak jazda do ślubu wypasioną limuzyną, albo pożyczenie samochodu terenowego. Nie stać mnie na to aby kupić sobie cały luksus, ale na kawałek luksusu wydam nawet więcej, niż wynikałoby to z prostego arytmetycznego podziału.
A swoją drogą ta oferta pożyczania Jeepa, którą widziałem gdzieś przy drodze, to świetny pomysł. Wystarczyłoby to rozreklamować i chłopaki pożyczaliby auto na miły wieczór z dziewczyną ;-) A jak rośnie szansa, że wieczór zakończy się naprawdę miło...?

poniedziałek, 9 kwietnia 2007

Rozwój a zmiana

Zacząłem pisać ten post już kilka dni temu, ale nie udało mi się go opublikować z komórki. Zatem przepisuję teraz, a przy okazji rozwinę. Poniekąd także sam mój proces publikowania wiąże się z rozwojem i zmianą. Technologia się rozwija, a ja zmieniłem komórkę. Nowa potrafi wiele więcej, ale jeszcze nie wszystko. Co prawda w dużej mierze zaczyna zastępować mojego ponadtrzyletniego Palma, ale jeszcze jej nieco brakuje - raczej w kwestii oprogramowania. Zatem ma szansę się rozwinąć, zanim nadejdzie zmiana ;-)

01.04.2007
Rozwija się człowiek, a świat się co najwyżej zmienia. To widać w historii świata i poszczególnych ludzi. Rozwijamy się przez naukę, doświadczenia, kolejne etapy życia. A świat się tylko zmienia, dzięki czemu lepiej nam się żyje. Ale czy jesteśmy bardziej rozwinięci przez zmiany na świecie? Czy już na starcie naszego życia jesteśmy w jakiś sposób lepsi od naszych przodków, którzy zamiast komputera mieli krzemień w dłoni? I tak musimy się nauczyć jak żyć we współczesnym społeczeństwie, rozwinąć się na tyle, żeby dostosować się do zmienionego świata.


09.04.2007
Życie stało się inne, bo świat jest inny. Mamy teraz inne wyzwania, innych wrogów i zagrożenia. Uczymy się obsługi Nintendo jak nasi przodkowie uczyli się obsługi łuku. My w większości nie umiemy obsługiwać łuku, a oni... No cóż - na pewno nie umieli obsługiwać Nintendo. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że uczymy się. Każdy uczy się od nowa i od początku. Urodzeni nawet w najlepszej rodzinie mamy tylko dobre podstawy i ułatwiony start. Możemy się uczyć łatwiej lub z większym trudem. Ale i tak do wszystkiego musimy dojść sami. "Ja sam, ja sama". Chwała Zosi-Samosi - doszła bardzo wcześnie do tego, że aby się nauczyć, musi doświadczyć. Myślę, że jej dalsza historia potoczyła się bardzo pozytywnie. Z taką chęcią rozwoju, którą miała mała Zosia, można zajść daleko. Dlatego zawsze cieszę się, jeśli Paulina i Nadia starają się pokonać własne dziecięce ograniczenia samodzielnie. "To my decydujemy jakie zabawki weźmiemy!" rzuciła wczoraj Paulina mimochodem, gdy usłyszała jak Ania wybiera zabawki do spakowania na wyjazd. Tu każdy dzień to rozwój. Obserwacja tego rozwoju jest fascynująca. Kiedyś były małymi komórkami, kiedyś baliśmy się czy będą mówić, chodzić, czy poradzą sobie w życiu. Teraz widzimy ludzi, którzy są co raz bardziej niezależni od nas. Dwie małe kobietki, które mają swoje zdanie, idą swoją ścieżką rozwoju, a jedyne co możemy zrobić, to pomagać im, aby ten rozwój szedł w dobrym kierunku. Popychać delikatnie do pewnych akcji, zniechęcać do innych. Dawać możliwości na miarę obecnego świata. To jedyne, co możemy dać innym ludziom, którzy są na wcześniejszym etapie samorozwoju.

Dzieci to jeden przykład rozwoju w zmieniającym się świecie. A przecież coraz bardziej i coraz częściej jestem "rodzicem", opiekunem dla kolejnych ludzi. Mentor - to osoba, która może pomóc kolejnym ludziom w rozwoju i adaptacji do świata. Bo ludzie się nie zmieniają, tylko przechodzą na kolejny etap rozwoju. Jak było zawsze wśród wszystkich kultur. Mistrz i uczeń - naturalny układ. Buddyjscy mnisi, kowal z Jurkowa z czeladnikiem, starszy makler i praktykant, sensei. Wszyscy pomagają innym rozwijać się. Bo tak jest łatwiej i szybciej. Warto skorzystać z doświadczeń tych, którzy podobną drogę przeszli. Mentor, mistrz, duchowy przywódca... Co ciekawe, tych dróg jest i było wiele, bardzo wiele w historii świata. Niektóre były słuszne w pewnym momencie historii świata, inne cą wiecznie aktualne. Te zawsze aktualne drogi prowadzą ścieżką miłości i pomocy innym. Niekoniecznie trzeba przekonywać że robimy to dla dobra tychże innych. W rzeczywistości robimy to dla siebie, bo dobro wraca, bo każdy w jakiejś dziedzinie jest na wyższym stopniu rozwoju niż osoba, której pomaga. I tak trwa wzajemna wymiana. Wymiana doświadczeń, wiedzy, myśli, pieniędzy. A przy okazji, jakby mimochodem świat się zmienia. A właściwie my go zmieniamy, aby nam i naszym następcom żyło się łatwiej. Żebyśmy wszyscy nie musieli sięgać po twardy krzemień i sprężysty łuk. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ten krzemień lepiej przełamie, kto celniej trafi z łuku. A jeśli ja strzelam nie najlepiej, to na pewno coś innego umiem zrobić dobrze i tym samym dokonać wymiany potencjału rozwoju.