sobota, 24 lutego 2007

Świat się zmienił?

Kiedyś wszyscy rozmawiali o roli, poplonach, o tym czy trójpolówka jest lepsza od nawożenia, czy gorsza. Wszyscy mieli wspólne tematy, które były im bliskie, dotykające ich codziennego życia. Dzisiaj tematy codziennego życia nieco się oddaliły. Mamy za to wiele innych, ciekawych tematów. Swobodny przepływ informacji kiedyś dotyczył jednej wioski. Już do drugiej wsi ludzie zapuszczali się z rzadka, na wesela, procesje czy inne uroczystości. Dzisiaj bardziej interesuje nas to, co dzieje się po drugiej stronie świata, niż w oknie naprzeciwko.

Do tych przemyśleń np. skłoniła mnie dyskusja na temat opon w formule I. Cały świat fascynował się tematem sposobu doboru opon do toru, warunków pogodowych i stylu jazdy. Nagle każdy dziennikarz stał się ekspertem od opon F1, każde wiadomości zaczynały się od tego, jakże interesującego wszystkich tematu. To tak jak niegdyś, kiedy Jagna postanowiła wyjść za bogatego Borynę, cała wieś miała o czym rozmawiać przez długie zimowe wieczory. A teraz dnie całe dyskutowaliśmy o oponach Kubicy.

Czy aby na pewno świat się zmienił? Zmieniło się co prawda nasze otoczenie, ale ludzie jakby nie ewoluowali. Czytałem ostatnio ciekawe zestawienie czasów dawnych i dzisiejszych pod kątem zarabiania pieniędzy. Dawniej, aby zdobyć pieniądze, zabierało się parobków i najeżdżało sąsiada. Grabiło go z dóbr i jedzenia i już byłem bogatszy niż on. Dzisiaj sąsiedzi rozpoczynają grę na giełdzie. Jeden musi zabrać drugiemu, żeby wyjść na swoje. Sposób niby bardziej humanitarny? Także zabieram komuś jego pieniądze, aby zwiększyć zasobność swojego portfela i zaopatrzyć spiżarnię.

Onegdaj ludzie znowu oszukiwali innych, sprzedając im np. drzazgi z drabiny, która śniła się Jakubowi, dzisiaj oglądamy na zdjęciach i reklamach piękne modelki, które marzą o tym, żeby Photoshop potrafił ingerować nie tylko w ich fotografie. Albo atakują nas telefonami, które namawiają na zakup zupełnie niepotrzebnych i bezwartościowych książek. I tysiące naiwnych, którzy nie do końca rozumieją o co chodzi osobie po drugiej stronie słuchawki, kupują. Kiedyś kuglarze chodzili po jarmarkach, przy okazji okradając gapiów, dzisiaj fałszywi inkasenci wchodzą do staruszek.
W zasadzie jedyne, co się zmieniło, to podatki. Kiedyś wasal brał dziesięcinę. Dziesięć procent dochodu. Czy to dużo? Co dziesiąty worek mąki, co dziesiąty złoty pieniążek. Ludzie narzekali, ale dawali, bo książe dla obrony swoich wieśniaków musiał opłacić rycerzy, a przy okazji utrzymać żonę, kilka dworek i służących.
Teraz zbliża się rozliczenie roczne. Patrzymy na swoje pity i okazuje się, że połowa lub nawet więcej pieniędzy, które w pocie czoła zarabiamy, zabiera nasze państwo. Już nie ma jednego wasala, ale rozbudowany aparat administracyjny. A to kosztuje. Może jesteśmy zdrowsi, dłużej żyjemy, mamy więcej czasu? Mieszkamy w ciepłych domach, w nocy ulice są oświetlone i mniej boimy się przemierzać trakty osiedlowe, bo zbójcy są częściej karani. Coś się jednak zmieniło.
Podatki.

piątek, 23 lutego 2007

Satysfakcja

Dawno nie miałem czasu siąść wieczorem do komputera i coś tutaj napisać. No i od razu statystyki odwiedzin na blogu pokazują drastyczny spadek. Całe 50% z 12 do 6 osób ;-)
Ale nie o tym miałem pisać. Dzisiaj jest o satysfakcji. Satysfakcji ze swoich osiągnięć.

Możemy już nosić żółte pasy do naszych doboków. Skok o całe trzy stopnie to był dla nas spory wysiłek. Chyba jeszcze nigdy nie czułem tak dużej satysfakcji z osiągniętego wyniku. Egzamin na żółty pas trwał ok. półtora godziny. Półtora godziny ciągłego i bardzo intensywnego wysiłku fizycznego. Z egzaminu wyszliśmy o własnych siłach, niesamowicie zmęczeni, ale szczęśliwi. Znowu uświadamia mi to, że człowiek wciąż jest tak samo pierwotny, jak tysiące lat temu. Największą satysfakcję daje pokonanie swoich nie psychicznych, ale fizycznych ograniczeń. Osiągnięcie i przekroczenie swojego kresu fizycznej wytrzymałości. Pokonanie ograniczeń umysłowych albo nie daje tej satysfakcji, albo może nie jesteśmy w stanie tak bardzo wyjść poza nasze ograniczenia?

Ludzie śmieją się ze mnie, kiedy mówię że najbardziej na świecie nie lubię myśleć. Ale to przecież prawda. Szachy, krzyżówki, zadania logiczne. To wszystko wymaga wysiłku umysłowego. Nie lubię zastanawiać się zbyt długo nad rozwiązaniem. A zrobić 70 pompek, tyleż samo przysiadów z kopnięciem i może nawet więcej wyskoków... da się zrobić, kiedy chcę przeskoczyć pewien etap. A kilka osób odpadło wcześniej, bo ich fizyczne ograniczenia były trochę niżej.
A jeśli chodzi o myślenie, rozwiązywanie trudnych logicznych zadań, to chyba coś nas tutaj bardziej ogranicza niż słabe mięśnie. Tu bardziej trzymają nas ograniczenia naszego umysłu. Kiedy chcę kopnąć wyżej, skoczyć wyżej, to mogę to zrobić. Muszę tylko wyobrazić sobie, że potrafię to zrobić. Ciało posłucha umysłu i poderwie mięśnie do większego wysiłku. A umysł sam siebie nie potrafi zmobilizować. Kiedy nie mogę rozwiązać zadania, bo przekracza ono moje umysłowe możliwości, to nie mogę bardziej się napiąć, albo pomyśleć, że jednak dam radę to zrobić. Chociaż stałym sposobem na rozwiązywanie zbyt trudnych zadań jest dla mnie zapomnienie o nich. Na najlepsze pomysły wpadam pod prysznicem, zasypiając, albo męcząc się fizycznie. Więc może ciało może także poderwać umysł do większego wysiłku? Więc może nasza pierwotna natura działa w dwie strony? Może można wykorzystać tą jakże pierwotną cechę, która to fizycznym wysiłkom ucieczki przed dzikim zwierzem podpowiadała umysłowe lepsze rozwiązania niż próba bezmyślnego biegu przez las?

W każdym razie myślę, że taka sama satysfakcja jest ze zdobycia żółtego pasa w taekwon-do, taka sama z rozwiązania naprawdę trudnego problemu (może nie udało mi się jeszcze z takim zmierzyć) i taka sama ze znalezienia sprytnego rozwiązania ucieczki przed szablastozębnym tygrysem.