środa, 30 czerwca 2010

Abstrakcyjny świat

Oglądam mistrzostwa jak większość ludzi na naszej planecie. Może nie aż tak intensywnie, bo sama piłka nożna jest dla mnie nudna. Niewiele się tu dzieje, akcje są wymuszone w większości desperacją - trzeba zebrać się, dać z siebie ten maksymalny wysiłek, żeby spróbować strzelić gola w ostatniej chwili. A te 80 minut trzeba przetrwać bez zbytniego zużycia energii. Jak dzisiaj Portugalia z Hiszpanią. Jeden z najciekawszych meczy, a wiało nudą. Przed ekranem usiadłem w 88 minucie. Chyba że to ja oczekuję za wiele. Oczekuję doznań, zmian, ruchu i atrakcji. Przynajmniej w czasie oglądania zawodów sportowych. Czegoś, co mnie zahipnotyzuje przed ekranem. Ale piłka polega na podaniach, rozciągniętych do bólu akcjach, faulach i przedłużaniu meczy. Często sytuacja jest rozumiana całkiem inaczej przez sędziów na boisku, a inaczej przez oglądających mecz kibiców. Taki rozdźwięk, który budzi wreszcie emocje. Czasem zastanawiam się, czy właśnie dlatego FIFA nie zgadza się na wprowadzenie nowych technologii do sędziowania. Bo emocje w piłce nożnej odeszły by na zawsze, gdyby nie sporna interpretacja sytuacji. Nie byłoby się o co kłócić, pozostawałoby tylko oczekiwanie na sporadycznie rozpoczynane akcje, w których cała drużyna pędzi przez boisko w stronę bramki przeciwników.
Ale jak zwykle nie o tym chciałem pisać. Choć sędziowanie w piłce jest tak samo abstrakcyjne jak "drużyny narodowe". Bo oglądam kolejne mecze. No i Murzyni reprezentują Francję. Chińczycy kibicują Korei, w niemieckiej drużynie w większości są Polacy i jeden samotny Niemiec. Czy nie brzmi to przypadkiem jak abstrakcja? Czy nazywanie takiej drużyny "narodową" nie jest nadużyciem?
Dzisiejszy świat polega na oszustwie. Powszechnie akceptowanym, ale oszustwie. Patrzymy na kompozycję kolorowych kwadratów, mówimy że to piękny obraz - abstrakcja. Abstrakcja przenosi się ze sztuki do życia. Patrzymy na grupę Chińczyków na trybunach, mówimy: Koreańczycy. Patrzymy na telefon, mówimy że fiński, mimo że zmontowany w Chinach, z tajwańskich części. Patrzymy na człowieka, który składa nam obietnice wyborcze. Mówimy "wierzę Ci", uśmiechamy się do niego, zakreślamy krzyż w kwadracie i nic nie robimy potem, kiedy się z nich nie wywiązuje.
Patrzymy na pływające w powietrzu napisy w filmie "3D", mówimy: nowa technologia, będziemy oglądać wszystko w 3D! Marzenia się spełniają!
Bu! Abstrakcja!
Czy zadajemy sobie pytanie, czy to wszystko ma sens? Czy warto się tak oszukiwać? Czy nie lepiej popatrzeć na góry, poleżeć na trawie? Porozmawiać z przyjaciółmi? Wsiąść na motor i pojechać przed siebie? Poczekać aż z różowego pąka rozwinie się soczyste jabłko?
Co da nam to, że murzyni wygrają dla Francuzów, że Chińczyk złoży nam telefon, że zamiast jednocześnie oglądać mecz i pisać bloga będziemy musieli się skupić na meczu, siedząc przed telewizorem w okularach 3D?
Co dadzą nam politycy, obiecujący jedno, robiący drugie, a wmawiający, że mówili jeszcze coś innego?

Chyba jednak najbardziej przyjemnie jest leżeć na dachu, patrzeć na gwiazdy i marzyć o teleskopie, który mi je jeszcze przybliży. Albo czekać na wymarzony motor, który powiezie mnie tam, gdzie będę chciał. Bez zobowiązań, myślenia o innych, oczekiwania na świat i jego opinie. Rozbić namiot na wilgotnej trawie, obudzić się nad ranem z powodu porannego chłodu. Patrzeć na wschód słońca z ukochaną dziewczyną u boku. Jedyne czego nie chcę zostawić z obecnego świata, to cyfrowy aparat. Nie ważne że złożyli go Chińczycy, mówiąc że w Japonii. To moja wizja świata zapisuje się na karcie. To nie elektronika decyduje o tym, co inni zobaczą. To nie inni decydują co świat zobaczy. To ja decyduję, jak będzie wyglądało moje zdjęcie, niezależnie od technicznych rozwiązań użytych do jego wykonania. A z cyfrówką jest łatwiej.